Czterdzieści Cztery
Dinistrio von Loewenwold (niespokrewniony)
Wiek nieznany.
Przedostatnie piętro willi.
Inżynier dusz.
Manipulant rzeczywistości.
Ogon, pazurki, kły, różki.
*klik*
Inżynier dusz.
Manipulant rzeczywistości.
Ogon, pazurki, kły, różki.
*klik*
[Dobry wieczór, Czterdzieści Cztery]
OdpowiedzUsuńZoja
[Witam, jest może ochota na wątek? ewentualnie jakiś pomysł?:)]
OdpowiedzUsuńPrimrose
– Jak dobrze... jak dobrze... miły, miły Boże, Jack, jesteś tu, ja widzi- widziałam je, były wszędzie, bestie! – rozedrgane strzępki zdań wyrywały się z jej ust, świszczący, ciężki oddech brzmiał niczym stary dzwon, krztusiła się własnymi słowami. Szkarłatne plamy na ubraniach, zmasakrowany bok, obdarta skóra na policzku. Ciało, z którego ulatywało życie. A jednak w oczach płonęła ulga, przyćmiewająca nawet paraliżujący strach przed tym, co teraz beztrosko śmiało się wśród starych kolumnad i pieczołowitych zdobień, oblizując ociekające posoką kły.
OdpowiedzUsuń– Ćśśś. Już dobrze. Dobrze. Dobrze.
Zastanawiała się, jak długo musiałaby powtarzać własne kłamstwa, żeby w nie uwierzyć. Jak długo lawirowała pomiędzy zasadzkami retuszowanej prawdy, zanim sama w nie wpadła? Czyżby już stała się matką fałszywego miłosierdzia? Nie, to był tylko dyskretny zwrot najcenniejszego skarbu. Spokój był jedyną rzeczą, którą mieli tak naprawdę. Nawet jeżeli był tylko iluzją.
Mętniejący błękit oczu, zaschnięte wargi poruszające się ustawicznie w tych samych słowach. Dopiero teraz musiała wywlec fałszywe miłosierdzie. Było przecież tyle wyjść. Tyle wyjść, którymi udowodniłaby tylko, jak słaba jest.
– Tak strasznie boli... Błagam, pomóż mi, wezwij kogoś, dobrze? Dobrze? – drobne palce brunetki zaciskały się bezwolnie na ramieniu rudej, wpijały jak poczucie winy.
– Zamknij oczy. Pomogę ci. Tylko je zamknij – uśmiechnęła się. Tak lekko, zwiewnie, niewinnie, jakby poczuła muśnięcie wiosennego wiatru na policzku, a zarazem z zacięciem, bolesną świadomością i decyzjami tańczącymi szalone tango. Pytania, tuzin pytań świdrowały czaszkę, chociaż znała odpowiedź, zanim padło którekolwiek z nich.
Powieki opadły powoli, jakby dziewczyna chciała uchwycić jeszcze ostatnią cząstkę nadziei w obrazie, który miał jako ostatni tkwić przed jej oczyma. Kern bezszelestnie chwyciła broń. Ciężką, ciążącą z sekundy na sekundę jeszcze bardziej.
Światło. Słońce wspinało się po niebie, ryzyko wyglądało z każdej uliczki, każdej szpary. Ptaki śpiewały. Rozległ się strzał. Ptaki milczały.
Odcisnęła jeszcze dwóch palców na czole tej, której usta zawsze były przyozdobione roześmianym dzieńdobrym. Cisza przechodziła ulicą, przejeżdżała dłonią po chropowatej powierzchni muru. Czas płynął niczym rwący, rześki potok.
Podniosła się powoli, głuchy łomot bezwładnie opadającego ciała wywołał dreszcz. Otrzepała dłonie ze swojego czerwonego miłosierdzia.
– Hej, Kern! – krzyczał ktoś z dala, nie miała jednak siły, żeby się rozglądnąć. Kroki zbliżały się, odliczała w myślach sekundy.
– Uciekała. Zastrzeliłam ją – twarz bez wyrazu oświadczyła znudzonym tonem.
– Jest późno. Nie ryzykuj tak następnym razem. Zabiorę to.
Pieczołowite skupienie na wdychanym powietrzu, na wirującym kurzu i już nie zwróciła uwagi na drobne, ciągnięte niczym sanki zwłoki.
Rozglądnęła się bez uwagi. Odwróciła powoli, wcisnęła ręce do kieszeni, westchnęła. Prawdziwy strażnik procent sto.
Nie sądziła, że tego wieczoru coś konkretnego się wydarzy. Inne były zazwyczaj spokojne - o ile w Alchemiku spokój znaczy to co w rzeczywistości znaczyć powinien.
OdpowiedzUsuńJej szef odchrząknął znacząco, więc spojrzała na niego.
- Ósemka. - rzucił bez przekonania. Spojrzała w stronę miejsca numer osiem. Jakiś facet właśnie wybebeszał innego.
Zmarszczyła brwi i mimo, że zapach i echo krwi wyprawiały z jej chwiejnie utrzymywaną postacią różniste rzeczy, podeszła o krok bliżej.
- Mam użyć siły? - zapytała czekając na potwierdzenie ze strony szefa. Skinął jej głową.
Zdjęła fartuch kładąc go na kontuarze.
Zaszła mężczyznę z nożem od tyłu i przy kolejnym jego pchnięciu złapała jego rękę...Delikatnie, więcej siły nie potrzebowała. Jej dotyk sam w sobie mógł nieść ból, lub przyjemność.
Zostaw... szepnęła bez otwierania ust.
[to rozumiem :D Witam i od razu przechodzimy do rzeczy XD]
Samotna? O nie. Tuziny duszyczek wędrujących za plecami sprawcy, którym w mniejszym lub większym stopniu była, sprawiały, że nigdy nie była sama. Chociaż podobno im już jest wszystko obojętne.
OdpowiedzUsuńKolejne stawiane kroki, lekko chwiejne, gdy zadął porywisty wiatr, na twarzy reszta zakrzepłej krwi i resztka smutku, topniejącego wraz ze wschodem słońca. Ten dziwny odór świeżych ciał, do którego nie potrafiła się przyzwyczaić. Może kolejny wymysł wyobraźni?
Wzrok, może całkiem nie przypadkiem, natrafił na pokaźnej postury postać. Wpatrywała się w jego poczynania przez moment, dopóki w jej głowie nie rozległo się znaczące chrząknięcie, że czas zebrać się w sobie. Podeszła więc niespiesznie, ze spokojem niepasującym do zielonych oczu. Ukłoniła się, kiedy mężczyzna skierował wzrok w jej kierunku.
– Witam – powiedziała prawie swobodnym, acz nienaturalnie zachrypniętym głosem. Dopiero teraz uświadomiła sobie, jak sucho ma w gardle. – Potrzebna panu pomóc w transporcie ciał do willi?
Może nawet zdobyłaby się na uśmiech i może nawet nie byłby on całkiem wymuszony, gdyby to miało jakiekolwiek znaczenie. A nie miało, więc usta pozostawały w bladym bezruchu.
To było jedynie niewygodne. Westchnęła sfrustrowana arogancją mężczyzny...Jej ciało zaczęło falować, gdy z zgrabnej kobiety o czarnych jak noc włosach stała się kobrą prześlizgującą się między nogami.
OdpowiedzUsuńZmiana kształtu w inny gatunek, jest wyczerpującą rozrywką, ale już nie dla niej.
Za długo bytowała na ziemi jako twór nienawiści.
Jej ciało znów zafalowało i zanim mężczyzna zdołał się obrócić jej ręce już spoczywały na unerwieniu jego kręgosłupa.
Z tej pułapki nikt nie wychodził cało, zwłaszcza w alchemiku, pod okiem szefa czarnowłosej i jej samej.
- Poprawka...To ty się przeliczyłeś. - syknęła mu do ucha. - Może i nie wisi tu bezpośredni zakaz wybebeszania innych klientów, ale to chyba oczywiste nie sądzisz? Uspokój się... - rozkazała zmieniając swój głos na bardziej chrapliwy i ostry.
- Jesteś tu jedynie gościem. - machnęła ręką nad ofiarą unieszkodliwionego, a ta zaraz znikła w obłoku zielonej mgły. Mała sztuczka alchemików.
Naprawdę ją denerwował! Cóż to za nadczłowiek? Nie niezwyciężony.
OdpowiedzUsuńWbiła wyrastające czarne szpony w unerwienie.
- Widzę twoją pieprzoną nieczułość na ból...ale nie tylko nim się posługuje. - nigdy nie pokazywałam prawdziwego oblicza, ani wszystkich zdolności nadczłowieka. Zawsze tylko te małe sztuczki, te skłaniające do posłuszeństwa. Ale koro dziś nie działały.
Złapała go za kark, podcięła nogi i sprawiła, że przestał cokolwiek czuć. Jak zatem ruszać ręką, czy nogą? Skoro nerwy ciała odmówiły posłuszeństwa?
Wywlekłam mężczyznę na zewnątrz i rzuciłam na bruk ulicy.
- Wróć jak ci przejdzie...Alchemik na dzisiejszą noc zamyka dla ciebie dostęp. - powiedziałam odzyskując spokój. Nadal się nie ruszał, dopóki nie pstryknęłam palcami oblepionymi jego krwią...Znajomy zapach...Zmrużyłam oczy. Już wiedziałam. Odwróciłam się na pięcie i zamknęłam drzwi, które wiedziałam właśnie stały się nierozróżnialne z tłem.
[ przepraszam za pierwszą osobę pod koniec odpisu...nie zauważyłam :)]
Usuń[ Możesz je nazywać munerami.]
OdpowiedzUsuńSkrzywiła się, gdy jej je odebrał. Ale nie ma tego złego i tak nie często z nich korzystała.
Była spokojna, walczyła w ostatecznym pojedynku o własne życie i walczyła ostro...jak to czym była.
Westchnęła ciężko.
- I co ci to daje? Nie ja, to mój szef...Dostanę jedynie naganę lub mnie stąd wyleją...a w prawdzie na niczym zbytnio mi nie zależy. - wzruszyłam ramionami. - Nie masz dla mnie znaczenia ani ty, ani to co robisz...Ale dla niego ma. - wskazałam podbródkiem najsilniejszego z nas alchemika.
Gniew, zniesmaczenie, nienawiść...te emocje zawsze wypływały na wiesz...ale tylko w nocy, gdy słońce zachodziło i zastępował je księżyc. Ten budził w dziewczynie srebrzyste spojrzenie i żądzę krwi...Tu musiała być spokojna, więc była.
[ Nie do końca wymysł mój drogi 44. Munera to po łacinie prezenty/dary. Summer to coś na kształt upadłego anioła i wygnanego diabła...coś pomiędzy oboma...Jej talenty trzeba odkryć samemu ;) Wiesz już, że jest telepatką i zmiennoskórą...sprawia ból lub przyjemność...Nie jest wojownicza, ma wszystko gdzieś dopóki jej bezpośrednio nie zagrozisz...Czy teraz rozumiesz?]
OdpowiedzUsuń- Oj weź...bo uznam że przeceniasz moje zdolności umysłowe. - sarknęła. - Groźby są niczym...uczynki wszystkim innym. - rzuciła jeszcze i już na niego nie spojrzała. Wbiła za to beznamiętne spojrzenie w skwerek, gdzie mieściła się pewnego rodzaju przebieralnia. - Pieprzyć to. - myślą przekazała szefowi swoją decyzję i poszła się przebrać.
Gdy wreszcie jej ubrania nie przypominały opiętego laboratoryjnego kombinezony wyszła z "Alchemika" w krótkich dżinsowych spodenkach i czarnym topie. Zarzuciła czarne włosy na ramię przełamując blokadę tamtego gościa.
Wszystko i nic
Zapisała w pamięci kierując się w stronę lasu.
Przez chwilę patrzyła na trupa. Kwestia gustu, ale w niej żadne truchło nie wzbudzało zainteresowania. Skalany czy nie, i tak będzie musiała to posprzątać. Zbliżyła się do mężczyzny. Jego twarz wydała się znajoma. Być może dlatego, że odwiedzała willę trochę częściej niż inni strażnicy.
OdpowiedzUsuń– Nazywam się Anna Kern, ale wszyscy mówią mi Jack – przedstawiła się grzecznie, tym razem uśmiechając nikle. W zasadzie powinna była od razu zabrać się do roboty, jednak noc była dziwnie męcząca. Przysiadła na brzegu ławki, uznając, że nie będzie to przeszkadzało nieznajomemu. Cóż, niektórzy arystokraci czuli się trochę zbyt pewnie na swoich siedzeniach, zapominając, dzięki komu zabawa się nie kończy i traktowali straż jak służących.
Popatrzyła w kierunku księżyca. Słońce nocy wyglądało uroczo. Lśniąca tarcza srebrzyła się na tle nieboskłonu.
– Udana noc? – zerknęła na towarzysza. Drobny uśmiech z nutą goryczy rozjaśnił nieco jej twarz.
[ Jeśli chcesz by był zakończony :)
OdpowiedzUsuńNie, uwierz mi nie należę do osób typu Marry Sue. Summer nie jest bogiem tak? Ma słabości, wady i zalety...nie wymyślę jej zyliona zdolności...Tylko takie, które posłużą do obrony...więc tylko telepatia, skórokształtność i dotyk...można powiedzieć, że to te wszystkie...ma skrzydła i jednej zdolności nie wyjawia. Można ją pobić uwierz ;)]
[Witam. Myślę, że nie będzie z tym większego problemu, jednak warunkiem przybycia tam Sary musiałaby być zgoda i obecność jej właściciela w lokalu, który to obiecał jej ochronę w zamian za posłuszeństwo. Zatem, Sara może się tam pojawić na potrzeby wątku (: ]
OdpowiedzUsuńNajdziwniejsze było w innych istotach to, że tak łatwo poddawały się pozorom. Mówili o ludziach, trochę śmiali się z ich wideł i pochodni, trochę tego obawiali, a potem z łatwością oceniali resztę odmieńców. Ciało dziecka mogło skrywać potężny umysł, tak jak staruszek mógł zachowywać się jak przedszkolak. Albo ktoś po prostu bawił się pozorami.
OdpowiedzUsuńPowinna była odskoczyć. Krzyknąć. Sprzeciwić się. Stanąć w obronie własnej egzystencji, zanim mężczyzna wydrze jej mózg przez nos albo... Nie. Wcale jej nie zależało. Na minutach. Godzinach. Latach. W noce gdy nie musiała wychodzić, myślała. Zbyt dużo, o zbyt wielu rzeczach, o których należało zapomnieć. A jednak widziała twarze i martwe oczy, widziała je za każdym razem, umierała z nimi tak często, że zaczynała mieć wrażenie, iż już się tego nauczyła.
Nie zastanawiała się nawet, jakie ma intencje i dlaczego wykonuje taki gest wobec zupełnie obcej osoby. Po prostu próbowała go wyczuć, spojrzeć trochę bardziej z jego perspektywy, poczuć jego emocje. I chociaż to było praktycznie niemożliwe, często rozmyślania na temat innych punktów widzenia pomagały jej w pracy. Lub czyniły ją tak cholernie trudną.
– Nie. Nie głupie. Każdy z nas ma szansę uczynić swoje imię wyjątkowym – powiedziała łagodnie, zerkając na niego. – Nie uraziłeś. Całkiem miły z ciebie pan.
Uśmiechnęła się pod nosem, zerkając na trupa. Ciekawe co tamten by o nim powiedział?
– Więc jak chciałbyś mieć na imię?
Miała dobry kontakt z dziećmi, co zawsze po spotkaniu z jakimś młodzikiem wprawiało ją w zły stan. Kolejne dni upływały na zastanawianiu się, czy przypadkiem w nocy nie będzie wywoziła jednego z tych małych ciałek do willi. Ale teraz nie musiała się tego obawiać. Mężczyzna, jakikolwiek by nie był, potrafił o siebie zadbać. I stał po dobrej stronie barykady. Chociaż wątpiła, czy można rozróżnić je na negatywną i pozytywną.
Mogli sobie tak gdybać przez kolejną godzinę, zgadując kto pierwszy zdejmie maskę i zmasakruje drugiemu twarz wykałaczką. Ale to było bez sensu. Jeżeli rozpoczęcie tej znajomości miało być błędem, to właśnie go popełnili i jak na razie korygowanie do byłoby tylko niepotrzebną nadgorliwością.
OdpowiedzUsuń– Skoro uważasz je za głupie – podsunęła. Ramiona mimowolnie chciały powędrować ku górze. Nie żeby ciężar jego głowy specjalnie jej przeszkadzał, ale zaczynała czuć się dziwnie. Nie przypominała sobie zbyt wielu sytuacji, kiedy ktoś przebywał w tak znikomej odległości. Wbiła wzrok przed siebie. Jaśniejące niebo nieubłaganie przypominało o zbliżającym się poranku. – Powinieneś wracać do willi. Ludzie zaraz wstaną. Trzeba się pozbyć tego ciała.
[ To co? Jutro zacznę nowy wątek? Czy nie chcesz ze mną pisać?]
OdpowiedzUsuń[Dziękuję za zaczęcie :) a może wymyślimy im jakieś ciekawe powiązanie?]
OdpowiedzUsuńPoranki były dla Primrose, tak jak i zapewne dla większości jej pobratymców, istną katorgą, torturą wręcz. Zawsze, kiedy tylko słońce pojawiało się tuż nad horyzontem słabła nieco i czerpiąc arcywielką nieprzyjemność płynącą ze słonecznych dni, snuła się po korytarzach willi niczym cień; bo pomimo tego, że dzięki czarom, eliksirom i innym tego typu specyfikom nie stawała w płomieniach, kiedy tylko padł nań promień słońca, tak godzin porannych nienawidziła z całego swego małego, zimnego serduszka i aż ciarki ją przechodziły na myśl o tych wszystkich ludziach cieszących się z nadejścia wiosny, zupełnie jakby dane im było dożyć następnego miesiąca... ba! Tygodnia.
Do willi powróciła tuż przed świtem i niemal od razu skierowała swe kroki w kierunki łaźni bezceremonialnie zrzucając po drodze splamione krwią ubrania, które bezszelestnie lądowały na marmurowej posadzce, od której bił tak przyjazny jej chłód. Zanurzyła się w wodzie nie odezwawszy się ni jednym słowem, choć doskonale zdawała sobie sprawę z tego drobnego faktu, że nie jest tu sama. Szczerze powiedziawszy nie miała ochoty na towarzystwo, była zbyt przejęta swymi myślami, które uparcie dążyły w stronę czasów, kiedy to ludzie dostarczali nieco więcej aniżeli krwi... dostarczali rozrywki, której tak bardzo jej brakowało. Brakowało jej tego cudownego zapachu strachu. Drżącego z przerażenia ciała. Błagania w oczach i w końcu, wszelakich prób ucieczki.
Teraz było zupełnie inaczej, znacznie jak na jej gust nudniej, bo gdy tylko opuszczała mury willi w poszukiwaniu konkretniejszego 'śniadania' musiała się nieźle natrudzić, coby znaleźć kogoś, kto nie spałby jak kamień. Westchnęła cicho i przymknęła powieki, otwierając je po chwili, kiedy to usłyszała męski, znajomy jej głos. Kąciki ust uniosły się nieznacznie ku górze, a spojrzenie mimowolnie podążyło w kierunku, z którego dobywał się ów dźwięk.
-Udana noc?
Primrose.
[A witam również. Coby nudno nie było, to może być to wątek psychodeliczny ;)]
OdpowiedzUsuńSorin
Najpierw zatrzymała wzrok na jego ręce zaciśniętej na jej ramieniu, po czym przeniosła go na uśmiechniętą twarz. Niewiele było osób, z którymi mogła po prostu przebywać, chociażby pomilczeć. Oprócz ludzi oczywiście, ale bliższe wiązanie się z nimi było od początku do końca głupim pomysłem.
OdpowiedzUsuńJuż miała oprzeć się o ławkę nieco wygodniej, próbując rozluźnić nieco, kiedy nagle z oddali usłyszała kroki. Mężczyzna, spacerujący czy kroczący do pracy, trudno było określić, natomiast Jack zdawała sobie sprawę, że nie było już czasu na ucieczkę. Nie pozostało jej więc nic innego, jak tylko przymknąć oczy. Na jej twarzy pojawiło się mocne skoncentrowanie. Ruchy człowieka stały się bardziej sztywne, mimika wyrażała zupełną obojętność. Śmiertelnik nawet nie zwrócił uwagi na bałagan panujący wokół. Kiedy zniknął za rogiem, ruda wypuściła ze świstem powietrze. Jej oczy błyszczały dziwnie, gdy spojrzała na Czterdzieści Cztery z powagą.
– Obiecuję, że postawię ci herbatę, cokolwiek będziesz chciał, ale teraz naprawdę musimy iść. Zaraz będzie ich tu więcej. Proszę.
[Ja odbijam sobie z rana, zanim zniknę na około osiem godzin na praktykach. I spokojnie, nie jest źle ;)]
OdpowiedzUsuńSorin dopiero co poznawała willę i jej każde zakamarki. przybyła tutaj dopiero niedawno, więc chyba nic dziwnego, że po budynku poruszała się ostrożnie, prawda ?
Dzisiejszego dnia wolała jednak posiedzieć w swoim pokoju, do którego nikt nie mógł sobie od tak wejść. Znczy się, no właśnie, nie mógł, ale wszedł, uprzednio kulturalnie pukając. Podnosząc się z łóżka, pojawiła się przy drzwiach dość szybko, po czym otworzyła je i spojrzała na nieznanego sobie mężczyznę.
-Naprawdę? Sztylet?-zapytała dość głupio, jednak nieco ją to wszystko rozbawiło. Po chwili jednak nie było jej tak do śmiechu, kiedy to poczuła pchnięcie i wylądowała na łóżku. Spojrzała ku nieznajomemu, szybko podnosząc się z łóżka.
-Trochę grzeczniej, co ? Wystarczyłoby powiedzieć żebym się odsunęła, obyłoby się bez popychania-powiedziała, odgarniając włosy z twarzy, po czym zlustrowała go spojrzeniem.
-Na chwilkę zabarykadujesz? -uniosła brwi w górę, zakładając ręce na wysokości piersi.
Sorin
Nalegała tak bardzo nie z obawy przed ludźmi, utratą ich zaufania czy czegokolwiek innego. Najbardziej niewygodną myślą była ta, że mogła zawieść, nie dopełnić obowiązku. Wiecznie straż, straż, straż, czasem nawet ona sama zaczynała się tym nudzić, ale doskonale zdawała sobie sprawę, że to właściwie jedyna rzecz, która nadaje jej życiu sens. Bez tego byłaby zbędna, bezużyteczna.
OdpowiedzUsuńRozglądnęła się lekko zniecierpliwiona. Nie musiała się długo namyślać, żeby dojść do tego, że jest zmęczona i właściwie wszystko już jej jedno. Przecież nie pracowała sama i pewnie zajmie się tym ktoś inny.
– Rozumiem – stanowczo przytknęła głową. Nie była pewna, czy mężczyzna żartuje z tymi życzeniami czy nie, więc mruknęła z półuśmiechem: – Marzę o zdjęciu butów, wygodnej kanapie i porządnej porcji szkockiej.
[więc zredukuję to do zmiennoskórej telepatki o darze dotyku. to tylko trzy zdolności. wcale nie tak wiele. sam wampir posiada z pięć, choć zależy jaki.]
OdpowiedzUsuń[jak dla mnie to wszystko jedno, chociaż Primrose lubi prześladować mężczyzn więc mogłaby się "pomylić" przy wyborze odpowiednich drzwi. :D a z tym powiązaniem coś myślimy?:)]
OdpowiedzUsuńPrimrose
Tak w ogóle, to kim ob był ? Już trochę żyła na tym świecie, ba, nie trochę, a dość długo, ale takiego osobnika jak on, Sorin widziała pierwszy raz na oczy.
OdpowiedzUsuńSłysząc głos dochodzący zza drzwi, po czym wywróciła jedynie oczami.
-Ale co ja mam niby...och-mruknęła, kiedy to zauważyła że ów "niebezpieczne stworzenie" ukryło się w jej szafie. Podeszła do drzwi, po czym zamaszystym ruchem otworzyła je, spoglądając na mężczyznę przed sobą.
-Nikogo oprócz mnie tu nie ma, i tak, zakłóca pan mój spokój, więc proszę odejść, zanim się zdenerwuję-powiedziała, obnażając zęby, jakby chcąc pokazać, że lepiej z nią nie zadzierać. Nim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, zatrzasnęła drzwi, nasłuchując oddalających się kroków.
-Dobrze, Niebezpieczne Stworzenie, możesz wyjść. Poszli sobie-powiedziała, po czym podeszła do szafy, otwierając ją.
Sorin
Pokręciła lekko głową.
OdpowiedzUsuń– Propaganda propagandą, ale coś mi się wydaje, że ludzie zamiast spokornieć zaczną siać paranoję. Straż przy szkołach, miejscach pracy, na ulicach, niech waruje jak psy w wypadku za... Hej! – kiedy traciła równowagę przez myśl przemknęło jej, żeby poszukać wzrokiem jak najszybszej drogi ucieczki, jednak prawie natychmiast porzuciła ten pomysł. Kolejnym odruchem była próba wyszarpania się, ale jego sile nie mogła się równać, więc to też było bez sensu. W końcu poddała się, opuszczając z zażenowaniem wzrok. – Wystarczyło powiedzieć, żebym się pośpieszyła. A tak poważnie, to wystarczy, że... 'odprowadzisz' mnie do domu.
Jeżeli o Primrose chodziło, nie przepadała ona za tymi wszystkimi bankietami, które właściciel urządzał w willi niemalże co noc, jak na jej gust kłębiło się tam nazbyt wiele nadnaturalnych, tak niekiedy irytujących stworzeń, którym karki miała ochotę poukręcać słysząc co i rusz o nowych podbojach i doskonaleniu swych mocy, choć musiała przyznać, że te przechwały zmieszane z alkoholem lejącym się strumieniami, dawały czasami niezłe widowisko, które, o ile zdecydowała się pojawić w wielkiej sali, obserwowała z najbardziej oddalonego miejsca z ironicznym uśmiecham na ustach, popijając starą whiskey, by po chwili i tak zniknąć w poszukiwaniu kolejnej ofiary. Słysząc jego kolejne pytanie wzruszyła jedynie ramionami, można by powiedzieć, że zdążyła się już tak zadomowić, że aż uwagę przestała zwracać na to gdzie chodzi, jednak chyba nikt nie powinien mieć jej za złe, że znacznie częściej odwiedza ona łaźnię przeznaczoną dla męskiej części mieszkańców, bo chociaż liczyła już kilka wieków, wciąż cierpiała na jedną przykrą dolegliwość - nudę, którą zabić znacznie łatwiej właśnie tam, aniżeli w damskiej łaźni, w której zazwyczaj jest tłoczno i gwarno i... doprawdy nudno, poza tym jako kobieta, długowieczna dodajmy, nie lubiła przebywać w towarzystwie innych przedstawicielek tej samej płci, nie lubiła być do kogoś porównywana, a już nie daj Bóg czyjąś urodą przysłaniana, o ile było to w ogóle możliwe, chociaż jeśliby brać pod uwagę jej znacznie przerastające wszystkich ego i wygórowane mniemanie o sobie, było raczej nie możliwe, tak dalej uparcie twierdziła, że woli towarzystwo mężczyzn, bo owinięcie ich wokół jej filigranowego paluszka( którym notabene zdolna byłaby pozbawić kogoś życia) przychodziło jej znacznie łatwiej.
OdpowiedzUsuń-Możliwe. Jednak chyba nie powinieneś na to narzekać.
Primrose.
Mieszkając w lesie już wystarczająco dużo czasu wmówił sobie, że bór był jego terytorium, do którego nikt nie miał prawa wchodzić. Był wilkołakiem do jasnej anielki. Zwierzęciem, drapieżnikiem, który pilnował swojego terenu, robiąc obchody prawie codziennie i atakując nieproszonych gości.
OdpowiedzUsuńTak było i tym razem. Patrolował swoje miejsce zamieszkania, gotowy zaatakować. Niestety, albo stety nie pod postacią wielkiego wilka. Spacerował powoli, stawiając stopy jak najlżej, by żadnym trzaskiem gałązki nie wypłoszyć nikogo. Atakował z zaskoczenia. Pojawiał się nieoczekiwanie, gdzie ofiara nie miała czasu, by się bronić. Pod wilkołaczą postacią łapami miażdżył żebra, kiedy to powalał niepowołanych osobników na ziemię i rozrywał im zębiskami tętnicę, by potem zaciągnąć ich do swojej chaty i skonsumować. Pod człowieczą postacią był bardziej spokojniejszy. Chodząc na dwóch nogach nie działał instynktem i potrafił racjonalnie myśleć. Był także bardziej litościwy. Pozwalał swojemu przyszłemu obiadowi uciec, jak najdalej, by po chwili rozpocząć za nim pościć.
Nie miał pojęcia, że tak szybko znajdzie sobie rozrywkę. Słyszał świsty powietrza, przecinanego przez strzały. Słuch był jego teraz dość ubogi, ale to nie znaczyło, że słyszał tak źle, jak ludzie. Sunął, jak cień między drzewami, po drodze wyciągając jeden z mieczy wbity w korę jakiegoś iglaka. Przyda mu się. Widząc dziwnego osobnika, który nie miał racji bytu w tym lesie, stanął niespostrzeżenie obok niego. Odsunął się jedynie o krok, gdy kątem oka zobaczył, że zaczyna mu lecieć krew. Uniósł wysoko brew, wpatrując się w ciemnoczerwoną cieć.
-Już wiesz, co się dzieje z tymi, którzy wchodzą do lasu, prawda?-bardziej stwierdził, niż spytał spokojnym głosem, prawie wypranym z emocji i odwrócił się, by spojrzeć na przybysza w całej krasie, wciąż w dłoniach dzierżawiąc miecz w razie, gdyby nieznajomy chciał się pobawić w wojnę.
Valid
[Witam, witam. Wychodzi na to, że znów bawimy się w reanimację. Powiedz mi tylko, czy Czterdzieści Cztery ma przy sobie jakieś opatrunki?]
OdpowiedzUsuńPanowała cisza- jakże to typowe dla biblioteki. Słyszała każdy, najcichszy oddech przebywających tu osób, wyczuwała ruchy pomiędzy regałami. A także... zapach krwi?
Musiała się sączyć całkiem niedaleko i to w sporej ilości, bo przecież nie miała żadnych specjalnych zdolności pozwalających na jej wyczuwanie- mimo, że w jej rodzinie znalazłoby się kilku wampirzych przodków.
I wystarczyło przejść nieco dalej, aby stanąć tuż obok ciała poważnie rannego mężczyzny.
Wyglądał tak zabawnie... Bezwładnie. Lubiła patrzeć na niemoc innych istot i ich męczarnie. Lepiej- mogłaby go tak zostawić. Niech się wykrwawi na śmierć!
Ale przecież był istotą wyższą i mieszkali w jednej willi. Wypadałoby ruszyć swój szanowny zad i choć raz zrobić coś innego, niż zwykle. Nie miała jednak przy sobie niczego poza sztyletem i innymi rzeczami, które robią wszystko, tylko nie ratują życie.
On jeszcze żył, miał szansę. Nawet przez chwilę otworzył oczy i spojrzał na nią. Teraz już nie mogła odejść.
[ok zacznę. Nie licz na fantastyczny pomysł...jakoś mi ich brak...:(]
OdpowiedzUsuńWzięła wolne na kolejne trzy najbliższe weekendy, które poświęcała studiom na temat zjawisk nie z tego świata. Nie chodziło tu oczywiście ani o UFO, ani o egzorcyzmy. Raczej o coś w rodzaju rozpracowywania kolejnych przekładów mitów i legend starożytnych. Coś na temat Bogów, coś o herosach...I o Panie podziemi...Tak, ten temat interesował ją najbardziej, jednak sama przed sobą się o tego nie przyznawała.
Jej pokój w willi był przestronny i surowy...jeszcze surowy, bo nie zdążyła go "zmoderować" po swojemu.
Westchnęła, odłożyła księgę zwaną "Księgą Tysiąca" i otworzyła okno. Przez chwilę upajała się zapachem nocy, aż z dołu nie dobiegł jej uszu przeraźliwy pisk...później zgrzyt...i chlupot jakby ktoś właśnie wpadł w kałużę własnej krwi.
[W porządku, nie umrę jak chwilkę poczekam.]
OdpowiedzUsuńZawsze miała mieszane uczucia względem wschodu i zachodu słońca. Obu nienawidziła z całego serca i była im wdzięczna zarazem. Obietnica dnia, chwili spokoju, pewnego rodzaju ulgi i odrobiny światła była tak samo kusząca jak i paskudna. Po każdym dniu przecież przychodzi noc i kolejne trupy walają się po ulicach. A Sara była na to zbyt wrażliwa. Właśnie dlatego czuła się w nocy dość spokojnie. Wiedziała, że jej pan ją ochroni - przecież jest mu posłuszna. Ale jednocześnie nadal się bała, ba, była przerażona ciemnością i tym wszystkim co się działo. Była rozdarta między pozorem normalności i ulgą, a strachem i niepewnością.
Wyszła z domu, stając tyłem do wschodu, by promienie słońca nie rozświetliły i tak już jasnej, dziecięcej w pewnym sensie buzi. Dużo dojrzalsza wydawała się, zanim ujrzała śmierć własnej rodziny. Była spokojna i opanowana, bystra i uważna. Teraz, choć nadal z samej postaci wywnioskować można było, że ma dobre serce, to wydawała się zagubiona niczym sześciolatka.
Szare oczy omiotły okolicę i nagle rozszerzyły się nieznacznie. Coś było stanowczo nie tak, jak być powinno. Tej istoty nie powinno tu teraz być. Ostrożnie podeszła bliżej, stąpając cicho. Przełknęła niepewnie ślinę i ostrożnie wyciągnęła dłoń w stronę jednej z pętli na nadgarstku, dotykając jej delikatnie.
-Mogę?- spytała cicho i miękko, jakby bała się, że jakikolwiek głośniejszy ton spowoduje nagły koniec świata.
[Hej, jestem zainteresowana postacią Czterdzieści Siedem, chciałabym go przejąć jednak wolę jeszcze porozmawiać z tobą o tym. GG - 45346483]
OdpowiedzUsuńAni jej w głowie było kogokolwiek żywota pozbawiać. Mimo ogólnego, towarzyszącego jej każdego dnia i każdej nocy niepokoju, jej natura ujawniała się mimo lęku. A zawsze wyciągała rękę. Nie mogła postępować inaczej.
OdpowiedzUsuńAnthony polecił jej milczeć na temat tego, co dzieje się każdej nocy w miasteczku, więc dbała o to, by nic się nie wydało. A ten nieczłowiek był teraz raczej nie na miejscu.
Sama nie wiedziała czemu serce jej się ściska na jego widok. W końcu każda istota ciemności mogła być mordercą jej rodziny. Nie powinna pomagać, nie powinna wybaczać. Ale może właśnie uświadomiono jej, że nie tylko ludzie mogą być ofiarami?
-Przepraszam- szepnęła, nieco wystraszona, najwyraźniej myśląc, że jego drgnięcie wywołane zostało bólem. Marszcząc w skupieniu brwi przyjrzała się pętlom i najdelikatniej jak potrafiła, rozplątała pierwszą z nich. Linka była mocno zaciśnięta, niemal spieczona.
-Dlaczego to zrobiono?- zapytała, unikając pytania o sprawcę. Motywy działań były często dużo smutniejsze, a tym samym warte większej uwagi niż sami zadający ból.
[Będę musiała sobie jakoś poradzić.]
OdpowiedzUsuń-Pięknie się załatwiliście, panie- spojrzała mu w oczy, w których wyczytała i szczęście, i ból.
Doprawdy, ciekawe. Czy naprawdę według niego warto było tak ryzykować dla książki? Musiała być bardzo cenna. Albo jego życie nie miało wartości większej niż przedmiot, zakpiła w myślach.
- Pozwólcie mi...
Urwała i delikatnie zasugerowała mu przeszukanie kieszeni w poszukiwaniu czegoś, czym mogłaby zaszyć dziurę i zatamować krwotok. Scena przedstawiała się iście koszmarnie.
W jego kieszeniach znalazła dosyć sporo rzeczy, choć wątpiła czy postawi go na nogi. I jeszcze te warunki. Podłoga, regały, książki, samotność i najwyższe piętro- nie sprowadzi rannego po tak długich schodach do lekarzy. Czasu też brak. Mogłaby pomyśleć, że to próba samobójcza. Warunki bowiem wybrał wprost idealne.
Sama nie rozumiała dlaczego zdecydowała się mu pomóc. Nie sądziła by była to przemożna potrzeba bycia posłuszną tak dalece by dbać o to, by ludzie nie dowiedzieli się niczego. Wątpiła, by kierował nią czysty altruizm, którym kiedyś się charakteryzowała bardzo wyraźnie. Możliwe, że była to mieszanka poczucia obowiązku, współczucia i odruchu. Możliwe, że było to jej małe zadanie do wykonania, które miało ją nauczyć, że nie wszystko jest jedynie białe lub całkowicie czarne.
OdpowiedzUsuń-Nie wolno pocierać - upomniała, jednak bez jakichkolwiek pretensji w głosie. Nie wiedziała, czy takim istotom grozi zakażenie, ale pewnym było, że będzie bardziej bolało.
-Jeszcze... - zamilkła, odchrząkując cicho, jakby zbierała się w sobie. Drżącą, choć nie zimną dłonią sięgnęła do pętli na szyi. Nie patrzyła na niego, najzwyczajniej w świecie bojąc się podnieść wzrok i zagryzła lekko dolną wargę.
Wydała z siebie przerażony okrzyk, który była zmuszona natychmiast zdusić, by nie przyciągać za bardzo uwagi budzącego się do życia miasteczka. Żadna istota ludzka nie zamierzała wybrać się teraz po bułki, na szczęście. Przez ułamek sekundy patrzyła na niego zwężonymi do granic możliwości źrenicami, nie wiedząc, co ma zrobić.
OdpowiedzUsuńWiedziała jedynie, że nie zamierza znów patrzeć na czyjeś cierpienie. Już za dużo, wystarczy, do cholery! Złapała linę w miejscu piorunochronu, w którym była przywiązana i po kilku sekundach szarpaniny, które zdawały się być wiecznością, udało się jej zupełnie ją odwiązać. Sznur opadł na ziemię.
Klęknęła na przeciwko niego, kładąc mu dłonie na policzkach. Rozbieganym wzrokiem próbowała jakoś znaleźć sposób, by mu pomóc, ale bezsilność wywołała tylko łzy w jej oczach.
-Mój Boże... Nie umieraj, błagam- prosiła lekko zachrypniętym głosem. Tak bardzo chciała być opanowana, a nie potrafiła. Nie chciała by ktoś znów cierpiał na jej oczach. Nie chciała być bezsilna, a jednak wyszło na to, że i tak jest małą, bezradną istotą. Wlepiła wzrok w jego oczy, jakby oczekiwała, że zamglone znów przybiorą zwykłą barwę. Cały czas, drżącym głosem powtarzała swoją prośbę, jak modlitwę.
Zamilkła w trybie natychmiastowym, widząc, jak zatyka uszy. Nie miała bladego pojęcia co tak właściwie się dzieje, nie wiedziała co powinna zrobić, a czego nie. Widziała natomiast jego spojrzenie, rozdzieraną skórę i czuła jak serce łomocze jej w piersi ze strachu, oddech jest płytki i nierówny, a w oczach zbierają się łzy.
OdpowiedzUsuńCzy miała się podnieść i lecieć do domu po opatrunki? Przecież wszędzie była krew. A może nie powinna go tak zostawiać? Może zrobi sobie jeszcze większą krzywdę? Chwyciła jego nadgarstki najdelikatniej jak umiała. Nie mówiła nic, bojąc się, że znów zacznie krzyczeć i drzeć sobie skórę. Patrzyła mu w oczy, jakby liczyła na to, że sprowadzi tym na niego choć chwilowy spokój. Istotnie, spojrzenie, choć w tym momencie wystraszone, miała łagodne i ciepłe. Ostrożnym ruchem odciągnęła mu dłonie od skóry. Minę miała już nie tyle przerażoną, co zatroskaną. Przyłożyła mu lekko dłoń do czoła, jakby sprawdzała, czy ma gorączkę, czy dreszcze.
[retrospekcja jak najbardziej, ale jak już to proszę byś zaczął bo ja potrzebuję troszeczkę czasu by się odnaleźć przy tej postaci, następny wątek to już będę mogła na spokojnie zacząć ;)]
OdpowiedzUsuń47
Chyba była dla niego za dobra. Powinna wpuścić tych facetów do środka, żeby go zabrali i zrobili z nim to, co chcieli zrobić. W końcu, dlaczego ona go nie wydała? No dlaczego ? teraz stał przed nią, z tym głupim uśmieszkiem, dzierżąc w dłoniach jej bieliznę.
OdpowiedzUsuń-Ale ja nie chcę żebyś wracał. Możesz już sobie iść-powiedziała, po czym usiadła na łóżku, spoglądając uważnie na 44. Boże, a tak bardzo chciała chwili spokoju. Westchnęła, wywracając oczami.
-Co ? Jakiej szafy?! Wracaj, Niebezpieczne Stworzenie!-zawołała, odruchowo podnosząc się ze swojego miejsca i w wampirzym tempie podchodząc do szafy, ponownie ją otwierając. -Czym Ty w ogóle jesteś, hm ? I wyjdź z mojej szafy. Poza tym,. Chryste, jest masa innych pokoi, dlaczego mój?-zasypała go lawiną pytań, odgarniając włosy za ucho.
Sorin
Oparł się łokciami o dach samochodu i z przekrzywioną nieco głową przyglądał się przeciwnikowi, miał nieobecne spojrzenie co już nie było niczym dziwnym. Samochód był chwilowo jedynym co oddzielało go od chłopaka i marionetek. Kąciki jego ust nagle uniosły się w uśmiechu, przy którym ukazał ostre kły.
OdpowiedzUsuń- Czterdzieści Cztery, nie zaczynaj znów - powiedział ze spokojem, na chwilę tylko przeniósł spojrzenie na kobiety.- Brak umiejętności? a czemuż to, nie lepiej dziś pobawić sę bardziej ? - spytał z cichym chichotem.
Odsunął sie od auta i obszedł je by nie stało mu już na drodze.
- Tajemnica - mruknął i przyłożył palec do ust gdy usłyszał gdzie go wysłano tym razem. Uśmieszek nie schodził z jego twarzy.
Czterdzieści Siedem
- a czy cokolwiek ma sens ? - spytał, cofnął się o krok gdy tylko ten ruszył w jego stronę. Wiedział czego się spodziewać, zaskoczenie go było bardzo ciężkie.
OdpowiedzUsuń- od kiedy to tak machasz ogonkiem na mój widok ? - zadał następne pytanie, przy którym trochę złośliwości pojawiło się w jego głosie.
Zwiedzanie świata miał za sobą to prawda, ale było by to przyjemniejsze gdyby nie obrywała przy tym jego psychika. Straszny był fakt później widział osoby i rzeczy których nie było obok niego. Jednak oczywiście nie miał zamiaru się przyznawać że coś jest dla niego straszne.
- mam wiele do opowiadania, ale nie tobie - burknął. Zacisnął dłoń na jego nadgarstku gdy poczuł ostrze na szyi.- puszczaj mnie - nie wiadomo kiedy wyciągnął broń i odbezpieczył, przycisnął lufę pistoletu do brzucha przeciwnika.
Czterdzieści Siedem
[Miło mi za powitanie. Z góry uprzedzam, że piszę zwięźle (nie, nie ..nie będzie to 1 zdanie ^^). milo mi za zaczęcie - ostatnio przeżywam chwilowe załamanie weny. Nie bić jak tragicznie wyjdzie.]
OdpowiedzUsuńDzisiejszej nocy była zbyt leniwa na łowy pomimo czującego głodu. Nie musiała się zresztą z tym spieszyć - w końcu okazje same do niej przychodzą. Leżąca otwarta książka, zsunęła się ze skraju łóżka z chwila, gdy zmieniła pozycję. Popatrzyła w tamtym kierunku z ciężkim westchnieniem. Uniosła się by ja podnieść pomimo jawnej niechęci z okazanego jej brakiem szacunku przedmiotu martwego. Pierwszym jej odruchem była dewastacja tego niewielkiego obiektu i totalne zniszczenie, lecz książka była dosyć interesujacym nabytkiem, więc po dłuższej chwili (i pewnych oporach) po prostu ją położyła na komodzie.
Usiadła prosto na łóżku i się przeciągnęła. Zabierając, rzucony byle jak, szlafrok wstała w końcu z wyrka i udała się do łazienki w celach wiadomych. Była w połowie prysznica, gdy usłyszała rumor rozchodzący się po calutkim korytarzu, który osiągnął swe apogeum właśnie u progu jej pokoju. A dokładniej poczuła to ściana, która wzięła na siebie bliskie spotkanie z obiektem. Rozzłoszczona tak, że prawie wyleciała z łazienki i otworzyła z hukiem drzwi. Była nago, ale nie robiło to na niej szczególnego znaczenia, gdyż do nieśmiałych nie należała. Stała ogarnięta zimna furią i wypatrywała źródła.
Ather
Podwinęła wyżej podarte ubranie tak, by móc dokładniej przyjrzeć się ranie i móc ją zaszyć. Pewnym ruchem chwyciła za igłę z nicią i zaczęła szyć, poczynając od prawej strony brzucha. Nie miała pojęcia, czy zdąży go uratować, gdyż krew sączyła się nieubłagalnie. Kapała wolniutko także w zaszytym miejscu. Wylewała się mu ustami. Stracił jej już tak wiele. Jeszcze tylko trochę... Czy wytrzyma?
OdpowiedzUsuńGotowe! Przynajmniej jeśli chodziło o szycie. Czy żyje? Tak, był silny. Ale zemdlał.
W czasie gdy leżał nieprzytomny obandarzowała go z największą starannością, na jaką było ją stać. Chwilami miała wrażenie, że się niedługo ocknie. Myliła się.
I dopiero teraz zorientowała się, że cały czas klęczała w kałuży jego posoki. Jej ubranie całkowiecie przesiąkło ciemnoczerwonym płynem, na co wcześniej nie zwróciła najmniejszej uwagi. Od kiedy to pomaganie nią tak pochłonęło? Dziwnie się z tym czuła. Krew na jej ubraniu zawsze znaczyła, że właśnie jakaś dusza została pozbawiona ciała, nie odwrotnie!
- nie zapominam o tym, ale to nie sprawiedliwe - powiedział sucho. Przesunął lufę nieco wyżej, pod takim kątem kula w ciele była by kłopotem.
OdpowiedzUsuńNie zdążył zareagować, wpadł do samochodu, a chwilę później rozległ się huk wystrzału. Wydał z siebie dźwięk przypominający pisk, zasłonił uszy. Wystrzał w takiej małej przestrzeni był ogłuszający.
Skrzywił się, ale i ulżyło mu gdy podrażniony słuch przestał dokuczać. Wyskoczył z samochodu porzucając broń i rzucił sie na Czterdzieści Cztery. Uderzył go z pięści w twarz kilka razy. Patrzył na niego wściekły, w taki stan nie wpadał ciężko. Kiedy przeciwnik chciał go uderzyć, zablokował cios.
Czterdzieści Siedem
Zamrugała parokrotnie. Chwile trwało zanim skojarzyła, że "gada"; do niej nie posag, lecz... Hmmm. Zamyśliła sie. Mało istotne w tej kwestii. Zerknęła na mówiącego a jej wzrok nic nie mówił dobrego. Nie odwzajemniła uśmiechu
OdpowiedzUsuń- mam nadzieję, że masz porządne wytłumaczenie na swe swawolne zachowanie - warknęła chłodno. - to miejsce nie jest placem zabaw - wytknęła zirytowana i zniecierpliwiona. Coraz mocniej odczuwała głód, a przy obecnym stanie ducha trudniej było jej zepchnąć go na drugi tor.
Wbiła więc w niego spojrzenie oczekując odpowiedzi.
- czekam na odpowiedź..?
Widząc jak ten cieszy pysk tylko czuł większa wściekłość, tracił coraz bardziej panowanie nad sobą. Zamachnąl się by znów go uderzyć, ale w tej chwili został przewrócony na plecy. Warknął cicho, nie brzmiało to ludzko.
OdpowiedzUsuń- jak mała panienka, ty gnojku - zasyczał. Odwrócił głowę widząc jego krew, poczuł kropelki na policzku. Skrzywił się znów, krew przeciwnika nie była mu potrzebna na twarzy. Po chwili popatrzył mu prosto w oczy, jego spojrzenie zrobiło się miażdżące. Jednak nie osiągnął takiego efektu jak chcial bo poczuł uderzenia, tak samo wymierzone ciosy.
Zacisnął dłonie na jego nadgarstkach tym samym uniemożliwił mu uderzenie, ale sam też nie mógł go walnąć.- Złaź ze mnie - miało to zabrzmieć groźnie, ale nagle nie mógł powstrzymać uśmiechu, który cisnął mu się na twarz.
Czterdzieści Siedem
- uroczy - podsumowała. - właśnie myślałam by przerobić kogoś... Ewentualnie coś na karmę - tutaj się zawahała - ale zaczyna mi się podobać ta nasza potyczka słowna - uniosła dłoń by mu przerwać jego wypowiedź - widzę, że nie lubisz się dzielić. Nieładnie - zachichotała machając palcem - nie zmienia to jednak faktu, że się narzuciłeś - uśmiechnęła się szerzej ukazując swoje kły. W duch pomyślała, że było by zabawnie gdyby zaczęli robić zakłady o ich długość. Może kiedyś..
OdpowiedzUsuńOparła się o ścianę.
- twierdzisz, że mieszkasz tutaj już dosyć długo. - zmrużyła oczy przyglądając się mu jakby był jakimś okazem w Zoo - ciekawe... ale chyba nie byliśmy sobie przedstawieni. - zmarszczyła czoło. - zatem.. zaspokoisz moją ciekawość? - uniosła brew.
[ mnie pan nie odpisał, panie czterdzieści cztery.]
OdpowiedzUsuńW głębi ducha miała niezła zabawę z tego spotkania.
OdpowiedzUsuń- cóż za bezceremonialność.. - zaczęła ale nie zdążyła zamknąć do końca drzwi. No to noc sie nieźle zaczęła. Pytanie jak sie skończy - ej ty... futrzaku... - nie mogła znaleźć odpowiedniego określenia - ktoś ci pozwolił się dobrać do mych truskawek? - zapytała z ironią. Sama je uwielbiała a tu jeszcze przyszło to coś i je wyjada. Przyjrzała sie mu krytycznie, potem spojrzała na zegar wiszący przy ścianie. To wyglądało jakby odmierzała czas.
- masz coś przeciwko aktualnej arystokracji? - zapytała mimo wszystko zaciekawiona. Przystanęła, gdy byli bardzo blisko siebie - bywam... czasem. - przetoczyła oczami - zależy jeszcze jakie to sa bankiety - uśmiechnęła się szeroko. - Ano może i mi przemknąłeś. Kiedyś.. gdzieś. - wzruszyła ramionami - rozumiem 44, że to bardziej ksywka, czyż nie? Natomiast mnie możesz mówić Ather.
Usiadł i starł krew z policzka gdy tylko pozbył się ciężaru w postaci Czterdzieści Cztery. Przekrzywił nieco głowę.- a czy gdzieś się wybrałem ? - spytał z głupkowatym uśmieszkiem, gdy usłyszał że wrócił. Zaśmiał się cicho.- wódki zwłaszcza rosyjskiej nie odmowie nigdy, jeszcze tego nie zapamiętałeś? - spytał wesoło. Były rzeczy których nie można było odmówić.- może go pamiętam może nie. Nie przywiązuje uwagi do ludzi - rzucił niedbale.
OdpowiedzUsuń"Myślę co mówię i mówię co myślę...Wybacz mój nietakt" - mruknęła mu w umyśle, świdrując go wzrokiem. Pozwoliła na wzięcie jej dłoni w swoją i chciała wręcz wyszarpnąć z jego uścisku, lecz dobre wychowanie każe inaczej. Mimo nie jawnej niechęci, zostawiła ja tam gdzie była, czyli w jego uścisku.
OdpowiedzUsuń- miło mi również.
Usiadła na wolnym fotelu, gdy tylko założyła jedwabny szlafrok kupiony prosto z Paryża.
- trochę dziwne to imię. Z ciekawości.. czemu 44? Brzmi mi to jak oznaczenie. Jeśli to nie tajemnica jakaś... - zawiesiła głos.
Patrzył na niego zaciekawiony gdy ten wyciągnął kluczyki.
OdpowiedzUsuń- oczywiście że musi być zimna - odparł od razu, nie wiedział czemu zimna wódka i prosektorium wydawało mu się takim super połączeniem.- robiłeś sobie już z nimi imprezę ? - spytał ze śmiechem. Po nim to się szczerze wiele spodziewał, obaj byli takimi typami że przy nich coś niemożliwego i nieraz może niemoralnego było czymś co jak najbardziej mogło się wydarzyć.
Podniósł się i wyciągnął w jego kierunku rękę, był to przejaw dobroci? że chciał mu pomóc wstać jednak wiedział że coś go trafi jeśli wyląduje zaraz pyskiem w piachu.
Czterdzieści Siedem
[ok. Dajmy na to, że to jej własne myśli. Przydałby się jakieś dodatkowe info. "Dla autorów" tego typu. Sam rozumiesz - jakieś ograniczenia lub coś tego typu.]
OdpowiedzUsuń- nie da się ukryć. - odpowiedziała radośnie - w sumie każde imię jest dobre - wzruszyła ramionami. Przeniosła spojrzenie na okno. Zerwał sie wiatr a gałęzie drzewa rosnącego uderzały w szybę - nie mówiłam, że chcę wszystko wiedzieć. W końcu wypada coś wiedzieć o mieszkańcach nie tylko z czystej ciekawości. - zamyśliła się przymykając bolące oczy - o wpadkę nie trudno. Powiedź 44.. czyżbyś planował u mnie kolejna wizytę? - wygięła usta w krzywym uśmiechu.
Całe życie była święcie przekonana, że każdy drobny gest składa się na dobroć wszystkich istot na tej ziemi. Zawsze obdarowywała wszystkich tymi drobnymi uprzejmościami, uśmiechami, gestami i pomocą, a w zamian za to odebrano jej wszystko co miała. Czemu? By nauczyć ją siły? By zmienić jej podejście do świata? To drugie nie było specjalnie proste jak widać, bo nawet zagubiona i wystraszona, nie mogła zostawić żadnej istoty samej sobie.
OdpowiedzUsuńNie myślała teraz o jego bezradności, czy żałosnym wyglądzie. Nawet jeśli on sam czuł się w tym momencie paskudnie i bezbronnie, to Sarze nawet nie przemknęło to przez myśl. Pewnie dlatego, że sama była często na tyle żałosna i dziecinna - wszyscy inni wydawali się jej dużo lepsi i silniejsi. Przy każdej ewentualnej chwili czyjejś słabości mogła pomóc. U siebie takich chwil nienawidziła.
Położyła sobie palec na ustach, dając mu tym samym do zrozumienia, żeby nie przepraszał. Nie wiedziała co się dokładnie stało, ale domyślała się, że stało się to nie z jego woli, ani winy.
Widząc, jak odcina sobie całe połacie skóry pobladła natychmiastowo. Nie dość, że naturalnie miała jasną buzię, to teraz wyglądała jakby zjadła kilo nieświeżego twarożku. Biała jak ściana, z oczami wlepionymi w przedziwną operację.
-P..potrzebujesz opatrunków?- pytanie absurdalne, ale jedyne, które przychodziło jej do głowy. Pierwszy szok minął i zaczęła uświadamiać sobie co tak naprawdę widzi. Nigdy nie chciała być lekarzem - takie widoki napawały ją lękiem. Zająknęła się, wyglądając, jakby miała za chwilę zemdleć.
[Również witam. Za jakość tekstu z góry przepraszam.]
OdpowiedzUsuńPraca w aptece była pewnego rodzaju przymusem Evangeliyi, aby tylko mieć jakieś zajęcie oraz źródło utrzymania. Musiała przecież wydawać się normalną, nieświadomą osóbką, aby tylko przetrwać.
Słoneczny dzień spędzany w aptece był chyba jedną z największych zalet chłodnego pomieszczenia. Gorąco, przechodzące całe ciało Evangeliyi nie mogło być wzmagane promieniami słonecznymi.
Przyszedł klient. Słysząc powitanie odparła, uśmiechając się troszkę sztucznie:
- Witam, witam.
Zerknęła na kartę, którą przyniósł i po kolei zaczęła przynosić na ladę poszczególne leki z zamówienia.
= Robi pan zapasy? - zapytała zawadiacko, aby móc w ogóle się odezwać. A w jej głowie kłębiły się myśli „Po co tego tyle?”.
[ Nie musi być kłopotów.]
OdpowiedzUsuńZeszła z piętra, na którym zamieszkiwała i wyszła z willi, by przejść się wzdłuż jej posesji.
Wieczór był cieplejszy niż kilka dni temu, deszcz tylko od czasu do czasu zraszał zgrzaną słońcem ziemię.
Piach i pył.
Kopnęła kamyk. Przeleciał nad ziemią i uderzył w czyjąś stopę. Podniosła wzrok na mężczyznę o znajomej twarzy.
Cyniczny uśmiech wykwitł na jej ustach. To ten człowiek dokładny tydzień temu rozerwał i wypatroszył jednego z klientów "Alchemika"
Kiwnęła mu głową nie zamierzając się odzywać.
- Ach, bomba. Że też się nie domyśliłam. - odparła, wykładając na ladę coraz to kolejne produkty z listy. Niektóre tylko brała z półeczki i stawiała na stoliczku, inne analizowała. Wkrótce stwierdziła, że albo to produkty na długotrwałe leczenie ludzi, albo na leczenie krótkotrwałe, lecz wielu. Oczywiście druga opcja mogła się potwierdzić, jeśli tylko znowu zobaczyłaby mężczyznę w aptece. Jeśli jednak go nie zobaczy, znaczy, że skonstruował bombę, a ona jakoś przeżyła gaz i całą eksplozję.
OdpowiedzUsuńWreszcie skończyła wykładać, zdaje się, setki pudełeczek na ladę.
- Oto pańskie zamówienie. - uśmiechnęła się Evangeliya.
- zależy - zawiesiła głos - od tego jak się dobrze zapoznamy. Być może sam zapragniesz towarzystwa - zachichotała otwierając oczy. Coraz częściej latały jej czerwone plamy. Jak na złość w jej lodówka ziała pustką. Trzeba będzie ruszyć zadek do sklepu po zapasy.
OdpowiedzUsuńPopatrzyła na widowisko, potem na butelkę.
- czemu nie. Dobry napitek zawsze cieszy. - wstała by wyjąć dodatkowo kieliszki z barku i zająć czymś ręce by nie myśleć o niczym innym.
- nie wygodniej będzie ci siedzieć w fotelu?
- to nie troska.. raczej obawa przed pustką. Samotność mniej lub bardziej ciąży. - mruknęła obojętnie - Jak kto lubi - nawet odbicie w lustrze bywa pomocne. Szkoda, ze tylko własne.
OdpowiedzUsuńWzięła do ręki swój. Poczekała aż będzie pełny i wzniosła go do góry.
- może za spotkanie, które wyszło hałaśliwie. - uśmiechnęła się - 44. przeprosiny przyjęte.
OdpowiedzUsuń- Tak, bez dowodu. - odparła. - Niewielu ludzi tutaj zagląda, a ludzi, kupujących tak dużo leków, na pewno bym zapamiętała. A żadnych, jak na razie nie kojarzę. - dodała. Spojrzała uważnie na ruch zagarniający do torby buteleczki i pudełeczka. Podliczyła szybko na starej kasie wszelkie ceny.
- Wszystko się zgadza w wcześniejszą zapłatą za zamówienie. - rzekła Evangeliya. Wyrwała długi niczym mały zaskroniec paragon i podała klientowi. - No cóż, miłego dnia życzę. No, i ewentualnie miłego konstruowania bomby niszczącej Amerykę.
[a dzień dobry. fajny pomysł? ależ proszę Cię bardzo. w sumie kilku mieszkańców miasta mogłoby zniknąć w nieznanych okolicznościach, co w końcu mocno zaintrygowałoby Loewenwolda (bo pewnie swoje ludzkie stadko namiętnie liczy i nadzoruje, w każdym razie u niego na pewno nic nie ginie). przeprowadziłby jakieś tam małe śledztwo i dotarł do mojej - nowej w mieścinie]
OdpowiedzUsuń
OdpowiedzUsuń- Być może nie jest to miejsce sławne z nielegalnego handlu arszenikiem czy innymi tego typu substancjami, ale na pewno sławne może stać się z czegoś innego... - tu urwała. - Zresztą, wie pan zapewne z czego. - dodała. Miała na myśli całą tę maskaradę. Widziała na własne oczy spacery dziwnych stworzeń, oraz ludzi, ledwo co żyjących, którzy nawdychali się czegoś. Jako demon była jakoś odporna, a i miała swoje lata, aby móc się bronić szkodliwych dla zwykłych śmiertelników substancji. Zerknęła ukradkiem za okno.
- Cóż, widać, że słoneczko znika za chmurami. Na szczęście... - szepnęła, starając się już zmienić temat. Po co mówiła o tym? Może on nie wie? Zapyta? Oby nie, oby nie.
Szturchanki nie robiły na niej wrażenia, ale lekko ją poirytowały.
OdpowiedzUsuń- Fajne marionetki. - mruknęła złośliwie patrząc na grupkę przez ramię. - Żadna nie chciała przebywać z tobą z własnej woli? Przykro mi. - zarzuciła czarnymi włosami i poszła dalej nie zwracając na nic uwagi.
Nie. Na pewno nie zamierzała już mówić o fanipalskiej tajemnicy. Nie zamierzała mówić, że widzi ich i tych słabych, zwykłych śmiertelnych, będących kukłami.
OdpowiedzUsuń- No cóż. - zaczęła. - Krążą różne plotki, i może im nie wierzyć, ale ja tam swoje widziałam i wiem. No cóż, w każdym razie mogę stwierdzić, że ci zwykli, zwyczajni ludzie, drogi panie, są słabi niczym drobne zwierzątko podczas huraganu i szans na przeżycie nie mają. Biedacy! - mruknęła.
Zerknęła a pustoszejące ulice. Ludzie wchodzili do domów, zamykali je. Głupcy, sądzą, że przeżyją. Kiedyś i tak zostaną pożywką.
- Resztę pan wie na pewno. Przecież arystokracja nie jest jeszcze karmą. Widać dobrze się bronicie.
- chcesz mi powiedzieć, że opinia innych sprawia, ze czujesz się gorszy? Mówiono, że nie należy oceniać kogoś po okładce. - upiła łyka wina. Miało dobry smak. - pewnie i tak jest. Co do zwierzątek to w zasadzie to mam swojego ulubieńca. Jest nim koń.
OdpowiedzUsuń- nie teraz ... wcześniej - puściła mu oko. - teraz proponuję wymianę uprzejmości. - odwzajemniła gest - zatem.. cóż cie tak bardzo interesuję? - uniosła brew.
- Doprawdy? - rzuciła lekko, znudzona każdym słowem jakie do niej wypowiedział. - Insynuacja? - prychnęła tylko odwracając się w jego stronę. - Możecie udawać wojowników, ja już nim nie jestem...i wiesz mi lub nie, ciesze się z takiego stanu rzeczy. - wzruszyła ramionami wyjmując gumkę i zaplatając nią włosy. Odsłoniła swoją twarz i szyję na której mienił się kawałek srebrnej strzały.
OdpowiedzUsuńSpojrzała w górę ignorując towarzysza i jego lalki.
Niebo było cudem...i niestety ograniczeniem.
Pokręciła głową, zanim jej szare oczy spoczęły znów na mężczyźnie.
- Nosisz imię? Albo coś co odróżnia cię od pospolitych nadludzi?
[Mogliby się poznać przy okazji jakiś odwiedzin. Przypuszczalnie, jej Pan wyprawiał jakieś przyjęcie, lub zwoływał zgromadzenie w swym zamku, a ona jako pupilka miała za zadanie zabawiać gości, wśród których znalazł się Dinistrio. Dinistria mogłoby wówczas zaciekawić, dlaczego jest taka "ważna" i dlaczego, mimo, iż ma wszystkie cechy człowiecze, po jej śmierci Pan rozpętałby małe piekiełko ewentualnemu mordercy.
OdpowiedzUsuńPróbując coś z niej wyciągnąć rozmawiałby z nią od czasu, do czasu. Raz przy jakieś kolacji, innym razem złapawszy ją na spacerze, lub gdy stała na balkonie chcąc się przewietrzyć późnym wieczorem. Co ty na to? ]
Zoja
Uniosła brwi patrząc na niego uważnie.
OdpowiedzUsuń- Znumerowano cię? - zapytała i nie spodziewała się odpowiedzi. - Summer. - rzuciła bez większego zaciekawienia. Nazwano ją latem "Summer", a co najlepsze...że właśnie o tej porze roku się narodziła. Tak sądziła. Nie pamiętała kiedy to było...
Gdyby znów wylądował na ziemi teraz pewnie nie skończyło by się na paru mocnych ciosach w twarz. Kiepsko było ostatnio z jego opanowaniem, był jak tykająca bomba, której wystarczył lekki wstrząs aby wybuchnąć i zabrać ofiary.
OdpowiedzUsuń- dasz sobie kiedyś spokój z mundurami ? - spytał, to samo pytanie zadawał już któryś raz z kolei, ale mimo że zawsze dostawał tą samą odpowiedź to pytał dalej.
Ruszył za nim niespiesznie, spojrzał na "zabaweczki" Czterdzieści Cztery.
Wszedł do pomieszczenia, takie miejsca można powiedzieć miały urok...a przynajmniej dla nich.- robimy dziką imprezę ? - rzucił ze śmiechem i to nie cichym jak zwykle.
Powoli pokiwała głową, chcąc nie chcąc przyznając mu rację. Przez jej umysł przebiegła nieprzyjemna myśl, że to już chyba początki obsesji.
OdpowiedzUsuńWbiła wzrok w ziemię, lekko marszcząc brwi. Nie potrafiła znaleźć jakichś sensownych słów wytłumaczenia tego niechętnego zachowania.
– Wybacz. Nie jestem przyzwyczajona do takich gestów. Nie bierz tego do siebie – odpowiedziała powoli, jednak nadal spokojnym tonem. Mogła swobodnie rozmawiać, śmiać się, czy nawet wyjść na piwo, ale w rzeczywistości nie była taka otwarta, na jaką wyglądała. Istniały pewne granice i wolała, żeby nikt ich nie przekraczał, bo mogło zacząć się zrobić nieprzyjemnie.
- na chwilę obecna wolę być i żyć w jednoosobowym składzie. Od pochlebców, pustych komplementów robi mi się nie dobrze. Więc to miła odmiana decydować o siebie sama i nie martwić się o zbędne szczegóły - odpowiedziała od tak. - Czyli chcesz mi powiedzieć, że nigdy nie podróżowałeś? Tkwisz w tym miejscu od dawna jak zauważyłam - przyglądała sie chwilę własnemu odbiciu w kieliszku, by wypić do końca jego zawartość - ciekawość to dobra rzecz, ale czasem trzeba z nią uważać, by się nie sparzyć. - dodała stwierdzając fakt. Odstawiła puste naczyniem na szafkę.
OdpowiedzUsuńWzruszyła ramionami.
OdpowiedzUsuń- To nic dla mnie nie znaczy. - przybyła marionetka powiedziała o negocjacji i Summer usłyszawszy przeraźliwy krzyk odwróciła głowę w tamtą stronę. Zmarszczyła brwi. Zacisnęła szczęki.
Czuła ból ofiary jednej z lalek Czterdzieści cztery i aż wstrząsnął nią przyjemny dreszcz.
Zahamowała tę reakcję. Nie mogła poddać się żądzy.
- Mnie również było miło...Chyba, masz coś do zrobienia? No o ile nie polegasz jedynie na marionetkach. - nie insynuowała mu nic, po prostu głośno myślała. Uśmiechnęła się z chłodną uprzejmością, powstrzymując zęby przed zmianą w szpiczaste igły.
Puk, puk. Wzdrygnęła się lekko, niemalże nie upuszczając zawiniątka z rąk. Dziecko momentalnie zaczęło płakać, co bynajmniej nie pomagało jej zebrać myśli. Zaklęła pod nosem, podnosząc rozwścieczone spojrzenie na bogu ducha winną kobietę. Wystraszona brunetka łkała cicho w kącie, pewnie zastanawiając się za jakie grzechy to właśnie jej przyszło stanąć na drodze niepozornego monstrum. Sjęgniewy we własnej osobie. Południca z reguły unikała ludzi, tak było prościej. Jakoś nigdy nie potrafiła ich zrozumieć, wcześniej nie miała też żadnego dobrego powodu, by nawet spróbować. Ale teraz było inaczej. Zachodziło słońce, a ona nie zdążyła wrócić do swojej kryjówki. Nie miała wyjścia, musiała gdzieś się ukryć. W tym cholernym miasteczku, w mieszkaniu jakiejś przypadkowej, spotkanej na ulicy kobiety. Wolałaby tego wszystkiego uniknąć, ale nie miała wyjścia. O zmroku była bezsilna, ona była tylko królową słonecznych dni. Noce należały do północnic.
OdpowiedzUsuńNie mogła już dłużej zwlekać, musiała podjąć jakąś decyzję. Nawet tą złą. Podeszła do swojej gospodyni, cały czas nucąc jakąś dziwaczną kołysankę. Uśmiechnęła się lekko, jakby dla dodania otuchy. Nawet wyciągnęła w jej kierunku dłoń, wycierając z policzka kobiety kilka zaschniętych łez.
- Zrób coś z sobą i lepiej idź otwierać pieprzone drzwi – zaczęła spokojnym, cichym głosem. Tylko ktoś, kto ją znał, mógłby wychwycić w tym wszystkim nutkę niepewności. – Albo skręcę twojemu synowi kark.
[żeby się zrobiło ciekawiej]
[Psychodeliczny wątek..? Mmm, tęskniłam już za tym. Jasne, że się skuszę, wręcz nie mogę się doczekać. Masz jakąś wizję?]
OdpowiedzUsuńPopatrzył na niego i zaśmiał się widząc jego rozmarzoną minę.- kiedyś narobisz sobie kłopoty przez te piorunki - stwierdził lekkim tonem, ale wiedział że Czterdzieści Cztery i tak będzie mial to gdzieś.
OdpowiedzUsuńSpojrzał znów na kompana gdy poczuł jego wzrok na sobie. Nie przejął się tym jednak, nie przepadał za marionetkami bo w dziwny sposób drażniły go swoją obecnością co jednak zazwyczaj ukrywał i wrażenie moglo być całkiem inne.
Przeszedł się po pomieszczeniu łącząc luźno dłonie na karku. Spojrzał na niego gdy przyszedł z powrotem.
Usłyszawszy trzaski pękającego drewna, nawet już przestała się łudzić. Ścisnęła tylko zawiniątko, z niemal matczyną czułością przyciągając dziecko do piersi. Nagle zupełnie nieważnym stał się fakt, że jeszcze przed chwilą groziła skręceniem chłopcu karku. Teraz wszystko się zmieniło. W przeciągu tych głupich pięciu sekund. Schyliła się lekko, pocałowała dziecko w czoło. Z wszystkich sił starała się opanować drżenie, choć nie za bardzo jej to wychodziło. Mruknęła kilka słów w jakimś dziwnym, chyba zapomnianym już języku. Chłopiec jeszcze chwilę popłakał, by po chwili zasnąć kamiennym snem. Uśmiechnęła się lekko, wpatrując się rozświetloną światłem lampy twarzyczkę.
OdpowiedzUsuńZ letargu wyrwał ją dopiero stalowy, nieprzyjemny głos. Nagle cała niepewność gdzieś zniknęła. Nogi przestały drżeć, serce galopować z zawrotną szybkością. Nie czuła już strachu, głupiego przerażenia zarzynanej owieczki. Nie, była daleka od tego stanu. Ją aż rozpierała ją złość. Zasyczała głośno, nawet nie potrafiąc się od tego powstrzymać. Podniosła wzrok na pierwszego z nieproszonych gości, wlepiając w niego rozwścieczone spojrzenie.
- Nie masz za dużo odwagi, przychodząc po mnie w nocy, ty mały, nic dla nich nieznaczący nie – człowieczku – warknęła po chwili, cały czas aż szykując się do skoku. Wprost na nich, by chociaż na sam koniec poczuć przyspieszone tętno, metaliczny posmak krwi w ustach. Nie było niczego piękniejszego pod słońcem. Tylko wtedy czuła, że tak naprawdę żyła. A potem nadchodziła niewiadoma.
[Witam. Niby coś się znajdzie, ale czy jest to-to znośne...
OdpowiedzUsuńSkoro dla starego von Loewenwolda pracuje większość alchemików z baru (załóżmy, że właściciel również), pewnego dnia postanowią zainteresować się Harl. Do tej pory starała się być wolnym strzelcem, że się tak wyrażę, jednak po jakimś czasie szefostwu skończy się cierpliwość. Czterdzieści Cztery mógłby zostać wysłany na typowo dyplomatyczną misję - przekonaj, wciel w szeregi wiernych piesków, bla, bla.
Wszakże napotkałby opór i rzucanie garnkami, co doprowadziłoby do... czegoś. Rozwinęlibyśmy to w wątku, o ile taki pomysł Ci odpowiada.]
Gdyby najchętniej nie chciała mu właśnie wyłupać oczu, pewnie zaśmiałaby się razem z nim. Tak mało wiedział o tym, co otaczało go dookoła. I nawet nie zdawał sobie z tego sprawy! Był młody, jeszcze świeży, to południca była w stanie wyczuć tylko zaglądając mu głęboko w oczy, zaciągając się jego zapachem. Śmiał jej rozkazywać, dobre sobie. On, dziwaczna kreatura, wytwór rąk ludzkich. Niby monstrum, robiące z siebie niewiadomo kogo. Nie, nie wątpiła, że gdyby tylko chciał, potrafiłby dokonać krwawej, bezlitosnej masakry. I właśnie dlatego tak bardzo przypominał jej człowieka. Pewnie był wyrafinowany, przecież wypowiadał się z tym irytującym, ludzkim zwyczajem. Drwił z niej. Aż zasyczała ze złości. Tak bardzo się on siebie różnili, nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. Ona sama była… stara. Tak jak reszta zapomnianych już stworzeń. Strzygi, kikimory, czarty. Wszystkie już dawno poszły w odstawkę. Nie potrafiły przystosować się do nowych czasów. Ewoluować. Zacząć pięknie się wypowiadać, dokonywać swoich mordów z przylepionym do ust półuśmieszkiem, kłamać.
OdpowiedzUsuńPrzestąpiła z nogi na nogę, jakby ostatni raz rozważając podjętą decyzję. Nie była jej do końca pewna, przecież nigdy nie szła na wydumane kompromisy. Ale teraz była odpowiedzialna. Za tą małą istotkę, którą jeszcze przed chwilą zamierzała zabić z zimną krwią.
- Obiecaj, że nic mu się nie stanie – dodała po chwili, cały czas intensywnie się w niego wpatrując. Chyba szukała w jego oczach jakiś emocji. Bezskutecznie. – Że nie zmiażdżysz mu główki o framugę drzwi, gdy tylko ci go oddam… Proszę.
- mnie to nie grozi - zachichotała - okazje same do mnie przychodzą. Nawet się starać nie muszę. - zauważyła kwaśno - domyślam się, ale nie przebywam w tym mieście zbyt długo, by go ogarnąć w logiczny sposób. Pewnie się nawet nie da tego zrobić. - kątem oka patrzyła na jego nerwowość. Splatała palce mimowolnie, by czymś zająć myśli. - nie chcę cie zatrzymywać. - zaczęła po dłuższej chwili - sama również mam sporo na głowie, więc prosiłabym o opuszczenie pokoju. Zapraszam kiedy indziej... Wino było wyborne. - uśmiechnęła się.
OdpowiedzUsuńSara zastanawiała się, co to właściwi jest sprawiedliwość. Każdemu według uznania? Każdemu według zasług? Każdemu według potrzeb? W końcu dochodziła do wniosku, że sprawiedliwość zależy od tego, jaką umowę zawarliśmy z życiem. Sara zawarła niby bezpieczny i spokojny kontrakt, jednak kiedyś najwyraźniej trzeba było spłacić bezkarne korzystanie ze świętego spokoju.
OdpowiedzUsuńPrzez chwilę patrzyła na niego, jakby przyrosła do ziemi, zaszklonymi oczami. Nie płakała, choć jeszcze przed chwilą była tego bliska. Teraz po prostu świeciły się w bezradności. W końcu jednak postawiła pierwszy krok w jego stronę. Stanęła obok, w razie gdyby chciał podeprzeć się na jej ramieniu, uśmiechając się leciutko, niemal niewidocznie.
-Nie rozumiem - powiedziała cicho, mając na myśli wcześniejszą, wstrząsającą dla niej scenę. Nie prosiła o wyjaśnienia, na pewno i tak by ich nie dostała, ale musiała powiedzieć jak się czuje, żeby nie dusić w sobie pewnego rodzaju zagubienia.
Nie chciała się go wystrzegać. Może to rozpoczęcie znajomości nie należało do zbyt szczęśliwych, jednak jego postać zdawała się interesująca. I nie chodziło tylko o wygląd. A wbrew pozorom co nieco o byciu odmieńcem wiedziała. Nie była ani stuprocentowym człowiekiem, ani nadczłowiekiem i chociaż minęło tyle lat, nadal nie potrafiła jakoś się z tym oswoić, gdzieś ulokować. Jak puzel, który nie pasuje do żadnej układanki.
OdpowiedzUsuń– Zapomnijmy – machnęła ręką, chcąc nieco oczyścić atmosferę z niezręczności.– Chodźmy.
Uśmiechnęła się, może nawet był to gest zbyt skąpy, żeby mógł zostać określony mianem sympatycznego, ale jednak kąciki powędrowały nieco w górę. Gdzieś w głębi umysłu nadal krążyła myśl o ciemnowłosej dziewczynie.
– Zajmujesz się w willi czymś konkretnym? – zapytała po chwili.
Prawdą było że posiadanie Aryjskiego pyska trochę przeszkadzało, spora grupa ludzi nie trawiła tego. Jednak to też pomagało do wkurzania innych, co on uwielbiał szczerze.
OdpowiedzUsuńPodszedł i siadł też na krześle. To była jedna z cech która różniła ich bo Czterdzieści Siedem nie wytrzymywał długo w straszliwie czystym pomieszczeniu, odczuwał niepokój gdy wszystko wydawało się puste. Można było uznać że wolał bałagan, jednak czemu tak było to nie mówił nigdy nikomu.
Wziął kieliszek.- aż szok, od kiedy to tak szybko dostaję co chcę - rzucił ze śmiechem kiedy uderzenia stały się głośniejsze.
[ Przepraszam. Nie popełnię więcej tak karygodnego błędu.]
OdpowiedzUsuńPatrzyła na tę scenę z obojętnym wyrazem twarzy. Nie zwróciła uwagi ani na twarz mężczyzny, ani na innego typu znaki szczególne. Bardziej interesowała ją krwawa ścieżka, po tym jak Katherina zaciągnęła go do prosektorium.
Westchnęła, wpuszczając do nozdrzy zapach świeżej krwi.
- Dość stanowcze metody. - rzuciła nadal wypranym z emocji głosem. - Widzę po raz kolejny, że twoje preferencje są dość odmienne...bardziej...że tak się wyrażę, brutalne i sadystyczne. - uśmiechnęła się półgębkiem.
[Daniela można znaleźć wszędzie tam, gdzie można znaleźć jakąś wiedzę historyczną, a więc zarówno w zwykłej bibliotece, jak i w miejscu okrytym niezbyt dobrą sławą i pełnym ludzi o niepewnej proweniencji. Poza tym Daniel lubi siedzieć w pobliżu zielonego, czyli park/jezioro etc. wchodzą w grę. :) Nie mam na razie pomysłu na wątek, czuję się trochę niepewnie w fabule, ale jak coś podrzucisz, to będzie mi miło :) ]
OdpowiedzUsuńZauważyła zmianę w jego oku, więc sie przygotowała odpowiednio.
OdpowiedzUsuń- zależy od punktu widzenia - oznajmiła spokojnie pomimo okazania przez niego agresji. O.. no proszę. To było by nawet urocze, gdyby sie przejęła. Ale sie nie przejęła, gdy ja przyszpilił - widzę, że ktoś tu nie umie trzymać emocji na wodzy. Przyklasnęła z innego końca pokoju, gdzie sie przyglądała całemu zajściu. Zlikwidowała swego sobowtóra, gdy stwierdziła że jej nie potrzebny.
- pozwalam sobie, gdyż chce teraz odpocząć a nie lubię mieć towarzystwa. Musisz mi zatem wybaczyć ten mały niesmak na ustach. Doprawdy nie wiem w czym tu tkwi kość niezgody, że przepuściłeś atak jak nawet nie zrobiłam niczego.
W Fanipal chyba nic nie mogło dziwić. Poza... cóż, wszystkim. Ale właśnie poprzez ten natłok dziwnych zjawisk długoletni mieszkańcy w pewnym momencie przechodzili nad tym do porządku dziennego.
OdpowiedzUsuńIridian mieszkała w mieście naprawdę długo, prawie tyle samo lat wydobywała na światło dzienne nietypowe rzeczy, które przez lata nagromadziły się w okolicy. Często kręciła się tam, gdzie nie powinno jej być, uparcie wciskała nos tam, gdzie nikt sobie go nie życzył. Wydawałoby się więc, że niełatwo będzie ją zaskoczyć...
Dziewczyna niemal podskoczyła, kiedy ciało mężczyzny upadło na ziemię tuż obok jej stóp. Dosłownie spadł z nieba.
Anioł? pomyślała w pierwszej chwili, pół minuty później z gorzkim rozbawieniem musiała stwierdzić, że może tak daleka od prawdy nie była. Tajemniczy osobnik skrzydła posiadał, chociaż popularnym wyobrażeniom aniołów nie odpowiadał zbyt dokładnie.
Skrzywiła się, widząc szklany twór, który musiał wcześniej przebić jego plecy. Nie umiała zgadnąć, jak wyglądał ten proces, ale jeśli mężczyzna odczuwał ból, raczej nie mogło to być dla niego zbyt przyjemne.
Przykucnęła obok leżącego, szukając na jego ciele obrażeń. Chociaż z jej zdolnością analizy materii nie musiała tego robić, przesunęła ręce wzdłuż jego ramion, potem dotknęła żeber, jak przy badaniu ofiar wypadków, patrząc, czy mężczyzna nie krzyknie, albo nie skrzywi się z bólu.
-Co właściwie się stało? -spytała niepewnie. To stało się zbyt szybko, żeby Iridian zdążyła wyciągnąć z tego jakikolwiek wniosek, to był tylko szybki ruch na skraju pola widzenia, potem upadek tego człowieka, a może nadczłowieka na ziemię. Na szczęście nie zakończył lotu gdzieś na środku jeziora, gdzie być może utonąłby szybciej, niż dziewczyna mogłaby do niego dotrzeć.
- daruj sobie, martwienie się o mnie to głupota - rzucił, wypił alkohol.
OdpowiedzUsuńObejrzał sie słysząc jak kobieta błaga o życie. Zerwał się szybko, krzesło przewrócilo się przez to. Próbował go jeszcze zatrzymać, ale już nie zdążył. W momencie gdy złapał go za nadgarstek, usłyszał strzał. Westchnął widząc jak ciało kobiety upada na ziemię.- spieprzyłeś sprawę - powiedział, spojrzał jak krew rozlewająca sie po podłodze. Czuł wręcz chore zadowolenie gdy patrzył na szkarłat.
- jak mogłeś tak zepsuć zabawkę - mruknął z miną, którą można było porównać do miny dziecka, które właśnie straciło rozrywkę.- nie umiesz się dobrze bawić, Czterdzieści Cztery - podniósł na niego wzrok. Ledwo zerknąl na marionetkę, odsunąl się. Podszedl do stołu i rozlał wódkę do kieliszków. Brak zabawy musiał utopić w alkoholu.
Iridian odskoczyła prawie metr w tył, przy jej wadze to było łatwe. Metalowa część jej ciała była spleciona naprawdę ażurowo.
OdpowiedzUsuń-Wielki Boże! -jęknęła, nie do końca pewna, które bóstwo miała w tym momencie na myśli. W tym mieście bogiem niejako był Loewenwold, ale dziewczyna zdecydowanie nie myślała o nim.
Skrzydła i ogon to jedno, ale ta zdarta twarz, kły i upiorny śmiech...
Jego ostrzeżenie zabrzmiało złowieszczo, zwłaszcza, że Iridian nie miała zielonego pojęcia, CO właściwie zrobiła. Przecież chciała tylko sprawdzić, czy nieznajomy nie ucierpiał w wyniku upadku...
-Cieszę się, że wszystko jest w porządku -powiedziała z największym opanowaniem, na jakie mogła się w tej sytuacji zdobyć. Może naprawdę było w porządku, w końcu nieraz zdarzało się, że powierzchowne rany wyglądały okropnie... Gdyby nadal leżał spokojnie, spróbowałaby pewnie wodą przemyć mu twarz, ale teraz nie wydawało jej się to tak rozsądnym i oczywistym posunięciem.
-I przepraszam -dodała szybko -Cokolwiek zrobiłam.
Nie wykluczała, że mogła sprawić mu ból, jeśli się potłukł.
[Nie spodziewałam się, że Czterdzieści Cztery ma łaskotki, nie myślałam...]
Uniosła brwi z jawnym rozbawieniem na jego tłumaczenia, że marionetki to tylko podopieczne.
OdpowiedzUsuń- I teraz to ty nie zrozumiałeś. - zauważyła. - Jak to jest być po tej drugiej stronie? - mrugnęła, nadal obojętna. Czasami lubiła się czymś popisać, a czasami po prostu uwielbiała się droczyć. Gdy oddalił się w stronę willi prychnęła cicho.
- Mmm, uroczy. - sarknęła przewracając oczami. Teraz nie wiedziała gdzie iść, więc stała w miejscu i nasłuchiwała odgłosów nocy.
Nie interesowało go jak to jest postrzegane, ciężko było mu dostosować się do praw i norm panujących w otoczeniu. Robił co uważał za słuszne, a przy tym na co miał ochotę.
OdpowiedzUsuńGdyby chłopak obraził sie na niego, pewnie ledwo by zauważył ten fakt.
- teraz to marna zabawka z niej - stwierdził, spojrzał na niego zły.- możesz przestać mówić do mnie jak do dziecka ? - spytał, chociaż to nie była prośba.
- sam sobie coś znajdę, później..- lubił dobrze się bawić bo dzięki temu skupiał się na jednym i jego myśli krążyły tylko wokół danej czynności, dzieki czemu wyciszane było wrażenie że znajduje się gdzieś indziej, że coś mu grozi i nie widział nikogo kto nie istniał w tym miejscu.
-Wiem -szepnęła cicho, mogąc się jedynie domyślać, do czego musiał przywyknąć nieznajomy. Jej wewnętrzne rozdarcie wydało się jej w tym momencie po prostu śmieszne, a jednak była na tyle słaba, że to chyba najwięcej, czemu potrafiłaby stawić czoła. I tak przecież otrzymała pomoc, bez której pewnie leżałaby teraz z zastygłymi oczami i niebijącym sercem. A jednak egzystowała, nie żyjąc z ludźmi, była bezpieczna w swoim strachu i trzymana przez Anthony'ego pod kloszem.
OdpowiedzUsuńSpojrzała na niego i ruszyła jego tempem, ani nie wyprzedzając, ani czając się z tyłu. Nie było w jej wzroku pogardy, ani pożałowania, po prostu pewnego rodzaju ciepło, którego brakowało w otaczającym świecie. Mimo wszystko, chwyciła lekko jego rękę, unikając dotykania ran i położyła sobie na ramieniu, nie bardzo wiedząc czy dobrze robi.
-Co to za miejsce? To, gdzie możesz się ukryć? - spytała, spoglądając na niego kątem oka. Nie wiedziała czy w jego wypadku chodzi o azyl czy o więzienie, jednak nie było wątpliwości, że nawet więzienie jest w pewnym sensie bezpieczne.
Pokiwała głową w geście zrozumienia, spoglądając na niego przelotnie.
OdpowiedzUsuń– Rozchmurz się trochę. Liście zaczną więdnąć – powiedziała po chwili, unosząc lekko brew. Wydawało się, że dookoła jest spokojnie, jednak głośny, głuchy łomot zmącił ciszę. Rozglądnęła się szybko, szukając źródła dźwięku, ale nie zauważyła niczego podejrzanego. Wskazała gestem na zaułek za starym, opuszczonym budynkiem. Nawet dobrze tam nie zajrzała, a już musiała się cofnąć. Dosłownie wszystko strzaskane było krwią. I flakami. Nieco z boku, na czymś w rodzaju sterty, leżało kilka ciał. Oprócz ubytków w kończynach miały zmasakrowane karki.
– To też wytłumaczymy dzikimi zwierzętami? – zapytała z bezgłośnym westchnieniem. Wszystko znajdowało się na uboczu, więc pożar i wyniesienie resztek był jak najbardziej odpowiednim rozwiązaniem. Pochyliła się nad zwłokami. – Wygląda na to, że ta bestyjka potrzebuje płynu mózgowo rdz...
Kolejne głuche łoskoty doszły z dachu. Uniosła głowę, czujnie obserwując krawędź. Nie minęło nawet dwie sekundy, gdy dało się wyczuć, jak ciężkie cielsko zwala się na drogę za nimi. Odwróciła się szybko, a jej oczom ukazała się ogromna postać... czegoś. Wielkie, ociekające krwią i śliną kły wystawały ze szkaradnego pyska tak bardzo, że bestia nie potrafiła go zamknąć. Futro porastało jej ciało, a żółte, szkliste oczy błyszczały jak u zwierzęcia.
- a ja nie mam zamiaru sie ani kłócić ani wszczynać niepotrzebnych burd w nie swoim domu. O czym łaskawie śmiałeś mi przypomnieć - orzekła kwaśno i surowo. - Czego jestem świadoma - syknęła przez zęby. Doprawdy.. zły był to pomysł by go tu zapraszać. Dział już jej na nerwach, które nadal trzymała na wodzy. Coś czuła nadchodzącą migrenę - a ja mam nadzieje, że zdajesz sobie sprawę z tego, że sam masz wygórowane rojenia o swoich manierach i masz czelność mówić o moich. Mieszkam tutaj już trochę. Nie musisz mi mówić, że A to A a B to B. Prosiłabym o opuszczenie pokoju. Nie mam zamiaru się powtarzać. - dodała beznamiętnie sucho.
OdpowiedzUsuń[Chyba mnie pominąłeś... Już dawno temu.]
OdpowiedzUsuńIridian głęboko odetchnęła. Brak manier? Naprawdę nie widziała żadnego problemu, rozumiała, że mężczyzna mógł reagować dość gwałtownie.
OdpowiedzUsuń-Nie dziwię się, że taki upadek może kogoś wytrącić z równowagi- powiedziała spokojnie -Wybaczam wszystko, cokolwiek zechcesz.
Nie mogła przestać patrzeć na jego skrzydła i zastanawiać się, skąd się wzięły. Przy powstawaniu rozerwały powłoki ciała? Sama myśl wystarczyła, żeby Iridian się wzdrygnęła.
-Co to znaczy, że z "takimi jak wy" są same problemy? -spytała ostrożnie. Wyczuwała, że miał na myśli coś więcej, niż epizod sprzed kilku minut. Nie brzmiało to zbyt przyjemnie.
-Kim jesteście?
Diabeł, podpowiedziało coś złośliwie w jej głowie. Taki z różkami i ogonkiem, widły musiał zgubić jak przelatywał nad jeziorem. Teraz leżą sobie gdzieś na dnie.
Potrząsnęła głową. Mówił, że było ich niewielu? Zatem chyba nie chodziło o przyjemniaczków z dolnej, podobno cieplutkiej części zaświatów.
Kiedyś nie miało dla niego znaczenia, czy jest noc czy dzień. Żył w świecie, który został już dawno wyjaśniony przez naukę. Nie było miejsca na nocne strachy ani bajki o potworach czających się tam, gdzie nie docierało światło słońca. Oczywiście do czasu. Mężczyzna nie raz się zastanawiał, jak mogłoby potoczyć się jego życie, gdyby wtedy w bibliotece nie zwrócił uwagi na zagadkowy dziennik leżący na półce z książkami, nie otworzył go, nie zabrał ze sobą i - na Boga! - nie zaczął czytać. Na pewno byłoby spokojniejsze, zwyczajniejsze i bardziej by mu odpowiadało. Tak przynajmniej sobie wmawiał.
OdpowiedzUsuńCiemność napawała go lękiem. Medycyna wyjaśniała coś takiego jako nyktofobię, jednak Daniel wolał myśleć o tym jako o zdrowym rozsądku. Tym razem sprawy potoczyły mu się tak, że nie miał wyboru i o północy stał w tym dziwnym sklepie, szukając potrzebnych mu rzeczy.
Bardziej zdezorientował ją ten brak emocji i wręcz obojętny spokój mężczyzny, niż istota, której najprawdopodobniej nie dałaby rady. Bezwolnie poruszyła ustami, jednak odpowiedzi nie dało się słyszeć. Fakt, iż trzeba było zabić to coś, nie musiało automatycznie oznaczać, iż w normalnej postaci było złe. Zapewne ten ktoś w sporej mierze różnił się od rządnego ofiar potwora, ale w takim wypadku rozwodzenie się nad kwestią niewinności było wielce nierozsądne.
OdpowiedzUsuńPrzez te kilka sekund nie zdążyła zrobić nic istotnego dla zaistniałej sytuacji. Nawet się nie poruszyła, wsłuchana w jego śmiech i lekko osłupiona tym widokiem. A przecież już nic nie powinno ją dziwić. Zastanawiała się, czy to jakaś sztuczka, żart, przedstawienie, dramat, lecz zanim wysunęła odpowiedni wniosek, potwór postanowił zakończyć śniadanie. Wstrzymała oddech, czując jak serce prawie rozrywa jej pierś. Dopiero gdy stwór padł bez życia, mogła zaczerpnąć powietrza.
Przysiadła, a raczej zwaliła się na kolana obok Czterdzieści Cztery. Mimo iż cała sytuacja wywołała podobne emocje, otrząsnęła się dość szybko. Patrzyła na niego z jakimś nieokreślonym wyrazem twarzy. W końcu westchnęła ciężko.
– Jesteś szalony. I zapewne nie powinnam opowiadać przy tobie żartów, skoro zabijasz śmiechem – oświadczyła dobijająco-spokojnym tonem. Przyglądnęła się jego ranom i chociaż rozsądek krzyczał, żeby jak najszybciej wszystko opatrzyć, on nie wyglądał, jakby chciał się stąd ruszać. – Chcesz tu jeszcze chwilę poleżeć?
Skinęła głową.
OdpowiedzUsuń– Tak, powinniśmy – powiedziała tonem podobnym do poprzedniego. Przeczesała wzrokiem okolice, szybko zastanawiając się, którędy będzie najszybciej. Gdy ponownie przeniosła wzrok na mężczyznę, już miała zapytać o rogi, jednak wtedy pojawił się człowiek.
– Wszystko w porządku? – zapytał z powagą, wyraźnie zaniepokojony. Ludzie. Było ich tu tak wiele. Tak wiele naiwności i troski, którą potrafili obdarzyć nawet nieznajomego. Zapewne w niektórych przypadkach było to uczucie silniejsze do kogoś obcego, niż do własnej rodziny.
Kern miała ochotę odwrócić się do człowieka z najbardziej przekonującym uśmiechem, na jaki wtedy było ją stać i obwieścić, że wszystko w porządku, ale takich obrażeń nie tłumaczy się potknięciem o kamyk. Mrugnęła do Czterdzieści Cztery porozumiewawczo, po czym zwróciła się do mężczyzny:
– Jego stan jest bardzo ciężki. Dzikie zwierzęta robią się coraz zuchwalsze. Proszę zwrócić uwagę rodzinie i wszystkim znajomym, że wyjście po zmroku i opuszczenie za wcześnie miejsca zamieszkania jest śmiertelnie ryzykowne. Sam pan widzi – powiedziała oficjalnym, śmiertelnie poważnym tonem. Człowiek odwrócił się ze strachem w oczach, kiwając do siebie głową, po czym zniknął w oddali. Jack wyciągnęła rękę do jasnowłosego. – Możesz wstać? Mój dom jest bliżej niż willa. Spróbujemy chociaż trochę to opatrzyć...
Po takim okrzyku usłyszanym z ust człowieka (albo i nie-człowieka) o podejrzanej aparycji, większość osób co najmniej skuliłaby się lekko w sobie, a przynajmniej poczuła niepewnie. Zaraz zaczęłyby się jakieś tłumaczenia i tym podobne, może ktoś straciłby rezon i zaczął się nadmiernie denerwować. Ale nie Daniel. Sam czasem zastanawiał się, ile pozostało w nim normalnego, przeciętnego Europejczyka z przełomu dwudziestego i dwudziestego pierwszego wieku, przyzwyczajonego do dobrobytu i kapryszenia, bo nowy smartfon nie jest tak fajny, jak mu się na początku wydawało. Wspomnienia z dziennika sprawiły, że nabrał dystansu do wielu spraw i na pewno nie tracił zimnej krwi. Praktycznie nigdy. A już na pewno nie w błahej rozmowie z przypadkowo spotkanym człowiekiem, jakikolwiek by on się nie wydawał.
OdpowiedzUsuń- Z wypowiedzi wnioskuję, że pan doskonale orientuje się o wartości tego tomu - powiedział spokojnie, a następnie wsunął książkę do torby. Była jego. I koniec.
Zerknęła na niego kątem oka, gdy tak wzdychał raz za razem. Znała takie westchnięcia, w końcu ileż to razy jej pan właśnie w ten sposób komentował niektóre zachowania Sary. Zawsze starała się szybko zreflektować, by nie patrzył na nią z irytacją w głosie, kręcąc głową z dezaprobatą. Wiedziała, że daleko jej do mądrości długowiecznych, czy nieśmiertelnych. Wiedziała, że nie wszystko rozumie. I bywały momenty, gdy czuła się coraz gorsza i mniej warta. Nawet nie rozumiała dlaczego w takim razie ciągle żyje.
OdpowiedzUsuńSara posyłała ludziom krótkie spojrzenia spod lekko zmarszczonych brwi, jakby chciała im zakomunikować, że od gapienia się jeszcze nikomu się na tym świecie nie poprawiło. Pokręciła lekko głową, nie komentując jednak zachowania wystraszonych lub zaciekawionych ludzi.
-W przeważającej większości ludzie sprawiają same problemy- westchnęła cicho. Zerknęła na niego zmartwionym wzrokiem, ale nie odezwała się więcej, wiedząc że prowadzenie rozmowy w jego stanie jest dość trudne i mało przyjemne.
[coś psychodelicznego bardzo chętnie, o ile zaczniesz :D *ślicznie prosi*]
OdpowiedzUsuń[a, no i zapomniałam odpowiedzieć - Katia snuje się po parku ze swoją gitarą, czasem jak ma wolne, to siedzi w różnych pubach i ogólnie ma w zwyczaju snuć się po ciemnych uliczkach wczesnym wieczorem, tuż przed zapadnięciem zmroku]
OdpowiedzUsuńIridian zaśmiała się, krótko i nerwowo.
OdpowiedzUsuń-Nieliczni?- spytała -Czy to właśnie dlatego ktoś wolał was ponumerować, bo uznał, że to prostsze niż nadawanie imion?
Nie, żeby to jej z jakichś powodów przeszkadzało.
-Ja nazywam się Iridian, po prostu -powiedziała -A dlaczego kłopotliwi?
Uśmiechnęła się już bardziej szczerze.
-Bo spadacie pod nogi niewinnym, nie spodziewającym się niczego damom? To wasza taktyka? Zaskoczyć, porwać, zbałamucić?
Tylko żartowała, chociaż patrząc na Czterdzieści Cztery, mogła dojść do wniosku, że po takim osobniku może spodziewać się wszystkiego. Nawet porywania dziewic... Bo może właśnie ze smokami też miał coś wspólnego, o ile te gady rzeczywiście kiedykolwiek istniały.
Z początku ostrożnie przesuwała wzrokiem po jego zmasakrowanym ciele i twarzy. Widziała, że bardzo szybko traci z nim kontakt. Zacisnęła dłoń na jego ręce, znowu oglądając wszystko, tym razem w pośpiechu, jakby już nie wiedziała, za którą ranę powinna zabrać się na początku, jak go podnieść i którą drogę wybrać. Zaklęła pod nosem. Bez jego pomocy nie była w stanie sobie poradzić. Jeżeli on wybierze śmierć, to prawdopodobnie niewiele będzie mogła zrobić.
OdpowiedzUsuń– Twoje imię... Czterdzieści Cztery, czy to twoje imię? – trącała go, na tyle delikatnie, żeby nie sprawić większego bólu, ale nie dostawała nawet najmniejszej odpowiedzi. Westchnęła, myśląc intensywnie. W końcu zaczęła cicho opowiadać: – „I nadszedł Ragnarok, zmierzch bogów. A był to dzień, w którym począł wąż wielki jad z siebie wypluwać, trując nim niebo oraz ziemię, i umierała ona, a wraz z nią wszyscy umierali. I przybył Thor, aby pokonać gada, zwiastun ostateczności, za którą nadzieja kryje się. A walka była długa, długa jak równina Vigrid zwana. I pokonał go Thor w walce chwalebnej i strasznej, lecz zanim życie na wieki odebrał, Jormungand zatruł wybawiciela. Nim upadł, zdążył zrobić jeszcze kroków dziewięć”. Tylko dziewięć kroków. Otwórz oczy.
Potrząsnęła nim. Dlaczego tak bardzo jej zależało? Przecież nikt nie mógłby jej o nic oskarżyć. Bestia zaatakowała, on się poświęcił i tak skończyłaby się opowieść. A jednak coś w niej chciało mu pomóc, możne nawet bardziej niż była tego świadoma. Ale... czyż nie wiele żyć już odpłynęło do tej ziemi? Skoro mogła zatrzymać tu chociaż jedno, dlaczego miała tego nie zrobić?
Przygryzła dolną wargę, układając w głowie wszystkie informacje.
OdpowiedzUsuń- Poczekaj! - zawołała beznamiętnie i ruszyła za nim. Nie wiedziała nawet po co to robi. Nie ufała temu mężczyźnie, bo nie zasłużył na zaufanie. Poprawiła włosy doganiając go. Nie dotknęła jego ramienia, nie dotknęła go wcale.
Po prostu się z nim zrównała.
[Wiesz co, nie wiem, co Ci odpisać. Jak zbiorę wenę to napiszę :) ]
OdpowiedzUsuń-Ćwiartuj, niewiele ci z tego przyjdzie -zaśmiała się -Zobaczysz światełko i ciepło się zrobi, bo pioruny kuliste te parę tysięcy stopni mają... I zasadniczo są nieprzydatne, bo co potem zrobisz...
OdpowiedzUsuńSymulowała wesołość, chociaż starała się pozostać czujna. Czterdziesty czwarty z czterdziestu dziewięciu? Niepokoiło ją to, że był blisko końca tej domniemanej listy. Wyglądało to na element celowego planu, w takim razie każdy kolejny osobnik powinien być bardziej... dopracowany? Silniejszy, potężniejszy, bardziej przerażający? Może bardziej szalony...
-Nas w Wardenclyffe było tylko szesnaścioro. Z czego co najmniej czworo nie żyje. Nie mogli przystosować się do życia w waszym nienormalnym świecie i poddali się niemal u początku tułaczki. Też nas numerowali, dodali jeszcze jakieś kryptonimy, ale razem z dokumentacją to przepadło, więc obecnie żadnego znaczenia nie ma.
Iridian nie czuła się przywiązana do przeszłości, tamte lata kojarzyły jej się głównie z poczuciem rozgoryczenia i rozczarowania, kiedy przekonała się, że jak na razie na ucieczkę z tego okropnego świata szans nie ma.
[Witam, witam.
OdpowiedzUsuńMoje pomysły, jak pewnie wiesz, zakończyły się na "Dzwoneczek", ale, co pewnie też wiesz, możemy kombinować. W końcu to też dział matematyki.
Chcę zamkniętego w klatce chłopca, trochę krwi i dużo akcji. Albo i na odwrót. Dużo krwi i trochę akcji.
Chcę szaleństwa i potrzeby psychiatry, tej samej dawki realizmu oraz odrobiny dramatu - to zawsze podnosi zainteresowanie tematem.
Przyda się też chochla adrenaliny i łyżka strachu, łyżeczka erotyzmu i szczypta fascynacji.
To tak z mojej strony czy mam jakiś pomysł.]
Dzwoneczek
[Poszukiwanie pomysłu na wątek powinno zaczynać się od tego, jakie mamy wobec wątku oczekiwania - czyli czego od niego chcemy.
OdpowiedzUsuńAno kończyły się na "Dzwoneczek", bo resztę przecie Ty wymyślałeś.
I ŁoJezu. Najpierw gryziesz, a potem mówisz, że coś wymyślisz.]
Iridian przyglądała się poczynaniom mężczyzny z rosnącym zdumieniem. Zaskakiwała ją łatwość, z jaką mógł manipulować swoim ciałem. Było to dziwnie znajome, chociaż nadal nie mogła rozszyfrować, z czym włściwie ma do czynienia. Nie był jednym z nich. Nie mógł.
OdpowiedzUsuńNieśmiało wyciągnęła rękę i dotknęła jego skrzydeł. Były prawdziwe? Niby wyczuwała szkło, ale to mógł być twór doskonalszy niż jej postrzeganie i mógł ją mylić.
-Materia czy tylko imitacja?- zaciekawiła się. Nie sądziła, żeby materialny obiekt dawał się tak łatwo modyfikować. Ale może imitacją były same skrzydła... Reszta ciała musiała być żywą tkanką, skoro Czterdzieści Cztery trochę krwawił po upadku na twarz.
-Czym jeszcze mógłbyś mnie zaskoczyć?
Lęk ustępował miejsca ciekawości, na razie, mimo wciąż nieznanych możliwości działania, ten osobnik nie przejawiał wrogich zamiarów.
[Śmiercią? Robak na razie takowej nie planuje :)
OdpowiedzUsuńChodzi mi po głowie coś, ale nie umiem ująć tego w słowa oddające w pełni mój pomysł. 44 mógłby w jakiś sposób dowiedzieć się o prawdziwej istocie pobytu Robaka na ziemi, a potem chcieć wejść z nim w jakiś układ, w końcu podróż do Abbadonu mogłaby okazać się wysoce przydatna. A zważywszy na stan psychiczny Szarego, może to być nieco utrudnione.]
[Jedno życzenie, żeby wątek był ciekawy. Co do pomysłów... hmm może potrzebował jakiejś wiedzy o kimś i zaprosił Accelerator'a do willi.]
OdpowiedzUsuńAccelerator
Robak był rannym ptakiem, jakkolwiek irracjonalnie to brzmiało. Wstawał przed wschodem słońca i nigdy nie omieszkał wytknąć tego wielkiej gwieździe cichym 'Ha!', z palcem wycelowanym w ciemny jeszcze nieboskłon. Wypijał mocną, gorzką kawę, zażywał lekarstwo i brał pod pachę farby oraz płótna, bowiem bez nich nie ruszał się nigdzie.
OdpowiedzUsuńTego dnia jednak musiał darować sobie malowanie, gdyż powitała go pusta lodówka i burczenie w brzuchu. Człowiek taki jak on często zapominał o tak prozaicznych rzeczach, jak zakupy, toteż ubrał się prędko i wyszedł na puste jeszcze ulice.
Zwyczajowo podśpiewywał, przywitał się z każdą mijaną osobą, bez względu na to, czy to starzec, czy przedszkolak. Humor miał jak zwykle prześwietny, a ciche 'ojej!' wyrwało mu się ze zdziwienia na widok osobliwości leżącej na ziemi. Ukląkł, potrząsł za ramię, coby nie wyrządzić ewentualnej większej krzywdy i pochylił się, aby wyłapać oddech. Oddychał, a alkoholowa woń tak kuła w nos, że Robak musiał się odsunąć.
- Proszę pana, wszystko w porządku? - Spytał nieco zbyt entuzjastycznie, zupełnie jakby nie miał do czynienia z kimś, kto ma w buzi ludzką rękę, a na głowie dwa rogi.
Wpatrywała się w niego świdrującymi na wylot oczyma, choć to prawe, białe, wydawało się patrzeć donikąd, zaś czarne, cóż by tu rzec, było czarne i właściwie trudno stwierdzić gdzie spoglądać może czarna źrenica z czarną tęczówką.
OdpowiedzUsuńOkupowała drewniany taboret, z którego schodziła już farba i wystawały drzazgi, wbijając się przyjemnie w palce i pięty. W duszy śmiała się, że mogłaby teraz zostać jeżozwierzem i nikt nie zwróciłby na to uwagi.
- Czterdzieści Cztery, nie wygłupiaj się. To tylko nieco inne psychotropy. Nic strasznego. - Dzwoneczek obrzuciła nieprzyjemnym spojrzeniem maskotkę, nie ufając jej ani odrobinę jako stworzeniu niższemu gatunku, który nie nadawał się do niczego innego jak tylko szorowaniu uwalonych po pracy ciężkich buciorów i podawaniu do obiadu lepszym od siebie, przygotowywaniu podwieczorku gdy najdzie taka ochota i... Och, na bogów! Otrząsnęła się z myśli niczym pies z wody, którego przed chwilą wrzucony do jeziora. Kobieca zawiść równych sobie nie ma. Wstała ze swojego taboretu, szurając butami po podłodze i obeszła Cztery Cztery od tyłu, obejmując go niejako ramionami, żeby móc złapać jego nadgarstki swoimi dłońmi.
- Do góry i siup...! - zakomenderowała. A pokaże tamtej jak z nim trzeba!
Gdy tylko Czterdzieści Cztery połknął tabletki Dzwoneczek puściła go i z ogromną, złośliwą satysfakcją obdarzyła Katherinę najbardziej pogardliwym spojrzeniem na jakie było ją stać. W momencie, w którym mężczyzna uderzył ją w twarz chciała go uściskać i ucałować. I jeszcze raz uściskać i ucałować. I tak aż do chwili, w której maskotka otrząsnęłaby się z szoku.
OdpowiedzUsuńNa całe szczęście myśli pozostały jedynie wyobrażeniami, bo mina nieco jej zrzedła na widok wymiotującego Czterdzieści Cztery, bo to równało się przeciwności jej zwycięstwie. Westchnęła ciężko.
- Zła robota, Cztery-Cztery – mruknęła pod nosem, wracając do swojego taboretu. Podniosła go, przenosząc pod ścianę i tam usiadła. Z tej perspektywy miała lepszy widok na całe pomieszczenie i mogła baczniej obserwować to, co zaraz nastąpi. Nie przewidywała przyjemnego końca, Katherina z pewnością nie odpuściłaby tak łatwo.
Obserwowała całe zajście jak film w kinie na seansie trójwymiarowym. Nogi wyciągnęła wyprostowane do przodu, plecami oparła się o ścianę z uśmiechem tak wrednym, że mogłaby ciąć na nim na wylot. Nie poruszyła się gdy naklejał plastry na palce, ale zerwała z miejsca gdy skoczył przez okno. Taboret poleciał w stronę Katheriny, przygniatając ją w brzuch przez co w swoim mniemaniu zdobywała co najmniej kilka sekund. Wychyliła się przez okno, oceniając wysokość i odległość Czterdzieści Cztery, nie wyglądało to przyjemnie. Cofnęła się o krok i z krótkiego rozbiegu wyskoczyła z okna, dość niezgrabnie, ale lądując na czterech łapach jak kot. Tylko bardziej boleśnie.
OdpowiedzUsuń- Stój, Cztery-Cztery. Stój, jak się do Ciebie mówi. - podniosła się z ziemi, boleśnie prostując kolana i zaciskając dłonie w pięści. - Bądź mi litościw... - mruknęła pod nosem. Nie chciała go teraz gonić.
Stanęła na wyprostowanych nogach obserwując postawę i zachowanie Czterdzieści Cztery. Gest wyciągniętej dłoni i gotowe do zganienia usta. Coś w środku niej musiało się pod tym wzrokiem skulić, żeby zmusić ją do zgarbienia pleców i podążenia za mężczyzną oraz marionetką. Szła tak, żeby nie wadzić i nie zwracać na siebie zbytecznej uwagi, ze złością wwiercając wzrok w Katherinę, z niepewnością w plecy Czterdzieści Cztery.
OdpowiedzUsuńMogła się teraz spodziewa, że nie pójdą na ryby ani po cukierki do sklepu. Poprawiła kołnierz kurtki, chowając w nim ponuro uszy i wcisnęła ręce do kieszeni, zaciskając jedną z dłoni na scyzoryku szwajcarskim. Bawiła się nim nerwowo lekko rozsuwając jeden z ostrzy i tnąc po palcu ostrą częścią.
Nieprzerwanie też szła za tamtą dwójką, nie chcąc ich stracić z oczu ani na moment.
- Herr - wymamrotała z pokorą, gdy opatrywał plastrami ranki na jej palcach. Bawiła się ostrzem nożyka niespecjalnie, ale widząc taką reakcję Czterdzieści Cztery poczuła ulgę. Po zaklejeniu palców mężczyzna odwróciwszy się do niej plecami ruszył dalej, a jej nie pozostało już nic innego jak za nim pójść.
OdpowiedzUsuńOczy jej błyszczały, przez całą linię kręgosłupa przechodził przyjemny dreszcz. Zrównała swój krok z Katheriną, już po chwili ją wyprzedzając, acz pozostając pół kroku za Czterdzieści Cztery. Spojrzała na marionetkę przez ramię, siłą woli powstrzymując się przed wyciągnięciem szwajcarskiego scyzoryka i otwarciem jednego z ostrzy: tego obustronnego z ostrą jak żądło końcówką.
Do jej postury idealnie się on nadawał, niepozorny, ale zawsze chętny do rozbełtania komuś wnętrzności.
Nim zdążyła mrugnąć okiem wyszli z lasu i znaleźli się na pustej ulicy. Dzwoneczek musiała zwiększyć swój krok, żeby nachylić się nad ramieniem mężczyzny i móc zapytać:
- Czy ma pan jakiś plan, czy działać będziemy impulsywnie, Herr?
Przyjrzała się otoczeniu, zastanawiając się nad ewentualnym planem ataku. Budynki stały rzędem jeden przy drugim, w nielicznych oknach paliły się jeszcze światła, gdzieniegdzie ktoś pracował przy lampie, kto inny oglądał telewizję. Dzwoneczek oparła się pod boki, stając pod słupem elektrycznym, o który oparła się plecami, podczas gdy umysł pracował na najwyższych obrotach.
OdpowiedzUsuńPowinni byli zachować już ostrożność, żeby nikt ich nie zauważył. Mogli zrobić zwyczajną rozróbę, pozostawiając za sobą rzeź, ale mogli też pozostawić za sobą chaos i efektowne wyjście, i stworzyć sobie nastrój, bawiąc się rosnącym strachem mieszkańców osiedla. Zabierać po cichu przypadkowych ludzi, wieszać ich zwłoki na klatce tak, że gdy każdego ranka mieszkańcy będą schodzić, zauważą trupa swojego sąsiada wiszącego na jarzeniówce. Nikt nie byłby pewny, czy następnego ranka to nie on będzie tam wisiał. Jednak...
Popatrzyła na Czterdzieści Cztery. Czego on by dzisiaj potrzebował? Głośnej rzezi czy smrodu strachu?
- Według twojej woli, Herr – odparła, bardzo wolno wypowiadając każde ze słów i zastanawiając się nad tym, czy ma jakieś propozycje. Chciała teraz zyskać jak najwięcej dla siebie.
- Acz proponowałabym zrobienie czegoś po cichu, bez zbędnego ściągania na siebie ciekawskich oczu. Cicho, ale efektownie.