Stormy, z powodów o których nikt nie musi wiedzieć, zawędrowała do piwnicy tuż po nocnym polowaniu i aż do południa nie było jej widać. Nie zwracając na siebie większej uwagi, wróciła na drugie piętro, gdzie, jak wiadomo, ma swoją komnatę i imponujący zbiór ludzkich czaszek, które nazywa trofeami. Co ciekawe, potrafi dokładnie opowiedzieć o tym, jak zginął właściciel takowej ozdoby, wcześniej uprzedzając, że nie są to historyjki dla osób o słabych nerwach. I mówi to z powagą, jakiej takie ostrzeżenie poniekąd wymaga. Mijając poszczególne drzwi, słuchała odgłosów, które się wydobywały z wnętrz komnat. Zza jednych doszedł ją donośny śmiech, zza kolejnych wpadająca w ucho melodia grana na fortepianie, a jeszcze gdzie indziej usłyszała przeraźliwe krzyki, jakby kogoś żywcem obdzierano ze skóry. Victoria uśmiechnęła się właśnie w tym momencie. Nie doceniała tej willi, szczególnie na początku swego pobytu w niej. A, jak się okazało, to właśnie jedno z niewielu miejsc, gdzie pasuje. Pasuje? Błąd. Nigdzie tak nie będzie. Zawsze się za bardzo wyróżniała i dlatego rzadko zostawała gdzieś na dłużej, ale jednak wyraźnie widać było, że lubi swoją oryginalność i tak łatwo się nie zmieni, co z resztą często czynią ludzie tylko po to, by o nich nie plotkowano- Stormy zawsze uważała to za iście kretyńskie podejście do życia. A później się zastanawiają, skąd u nich ta wszechobecna szarość, a niemalże każdy człowiek to niewyróżnianie się nazywa normalnością... I mogłaby rozmyślać jeszcze dłużej, gdyby nie widok obcej kobiety, najpewniej czekającej tu na kogoś z arystokracji. Choć przez dłuższą chwilę podziwiała zdobienia korytarza i wyglądała na zamyśloną, od razu spostrzegła idącą ku niej czarnowłosą kobietę. Stormy widziała ją już wiele razy, ale nigdy wcześniej nie zamieniła z nią ani słowa. I jak jej tam było na imię... -Witam- odezwała się pierwsza.
Już dawno zdała sobie sprawę z faktu, iż morduje tylko aby mieć zabawę. Nie przeszkadzało jej to. Nie potrzebowała krwi by się żywić, nie potrzebowała włosów by zrobić sobie perukę. Chociaż krwi potrzebowała ale krwi dziewic, bo musiała dbać o to by być ciągle młoda i piękna. Dzisiaj jednak tak nie było. Była zbyt zmęczona chociaż tak naprawdę nie robiła nic specjalnego. Dlatego też postanowiła być biernym obserwatorem i pomóc w dostarczeniu ofiar do willi. Akcja trwała i trwała, a końca nie było widać. Nile zdążyła przetransportować już kilka osób do willi i zamknąć je w więzieniu. Trzeba było ich bardzo dobrze pilnować, gdyż bardzo często lubili sobie uciekać i urządzać przechadzki po willi. Właśnie zaczęło świtać, a ona natknęła się na martwą osobę. Zapewne nie przyjęłaby się tym tak bardzo gdyby nie to, że za niedługo ludzie zaczną wychodzić ze swoich domów i ukryć. Nie mogli przecież tego zobaczyć. Spojrzała na kobietę, a kąciki jej ust wygięły się w nieznacznym uśmieszku. Przynajmniej znalazł się ktoś kto mógłby jej jakoś pomóc. - Trzeba się pozbyć ciała - powiedziała spokojnie bez żadnych emocji. [Wybacz, że tak krótko ale najpierw muszę się wczuć dobrze w tematykę by pisać dłuższe wątki :) ] Nile
Już jako człowiek był zupełnie pozbawiony cierpliwości i zrozumienia dla naiwnych ludzi, więc przemianą w wampira przyjął z głęboko skrywaną radością, gdyż nigdy nie należał do osób wylewnych. Ludzka bezradność i głupota nadzwyczaj go irytowała, więc po prostu unikał miejsc, gdzie można byłoby spotkać chociażby jednego człowieka. Mimo wszystko nawet wampir jest stworzeniem stadnym, choćby zapierał się przed uznaniem tej prawdy rękoma i nogami. Czasami nawet zupełnie antyspołeczny osobnik potrzebuje choćby chwili spędzonej w zatłoczony lokalu pełnym nikotynowego dymu zmieszanego z duszącym zapachem tanich perfum i ludzkiego potu. Anthony wszedł do klubu powolnym, aczkolwiek stanowczym krokiem, nie zatrzymując wzroku na niczym ani na nikim dłużej niż parę tysięcznych sekundy. Po prostu nie dostrzegł jak do tej pory nic, co byłoby godne jego uwagi. Tak, uważał się za lepszego od tych wszystkich zdesperowanych do granic możliwości pseudo-alkoholików, którzy stanowili jedyną klientelę baru o tej porze. Normalni ludzie już dawno przecież skryli się w swoich bezpiecznych domach, żywiąc złudną nadzieję, że tam są bezpieczni. Usiadł przy barze i zamówił setkę czystej, wodząc znudzonym spojrzeniem po twarzach ludzi, siedzących samotnie lub małymi grupkami przy barze.
On, w przeciwieństwie do reszty arystokratów, rzadko kiedy zapuszczał się do willy. Robił to, gdy był do tego zmuszony, kiedy to większość ludzi przyjęło sobie do serca, że jednak nie warto wchodzić do lasu, gdy kocha się swoje życie. Tym razem nie wszedł ani do willi, ani nie buszował po lesie. Tym razem łaził po mieście, idąc za tropem zapachowym. Nie musiał długo czekać, by wreszcie dopaść swoją ofiarę. Widział ją bardzo dobrze. Szła niczego nieświadoma, że zaraz wyjdzie na spotkanie ze śmiercią. Ruszył truchtem, uważając by pazurami nie stukać o chodnik, wzdłuż płotu do mieszkania, gdzie przystanął człowiek. Zwiększył prędkość, by po chwili odbić się od ziemi, wprost do środka, łapami łapiąc swoją ofiarę i powalając ją na ziemię. Pazurami w tylnych łapach próbował zahamować na parkiecie, kiedy usłyszał, że ktoś się skrada. Musiał zostawić człowieka, by zaszyć się gdzieś w cieniu i podejrzeć, kto był na tyle odważny, by przeszkodzić mu w łowach. -Życie Ci niemiłe, Jack?-wychrypiał, wychodząc po chwili z cienia, gdy zobaczył, że to tylko, a może aż strażnik. [Tak dawno nie byłam na blogu z taką tematyką, że muszę się przyzwyczaić, więc przepraszam za jakość ;p] Valid
Ciężki dzień? Przez moment siedział w ciszy, jak gdyby właśnie analizował dopiero co zadane mu pytanie. W końcu sformułowanie ciężki dzień można interpretować na miliony różnych sposobów. Co mogło męczyć bezrobotnego, wiecznie zajętego pochłanianiem nowych książek wampira? Chyba jedynie monotonia, która ostatnio tak brutalnie wdarła się w jego życie, bezczelnie mącąc szczęście dostatniego życia w Fanipal. - Tak, można tak powiedzieć – odpowiedział krótko, odbierając od barmana swój kieliszek i jednym ruchem opróżniającą jego zwartość. Brak zajęć i monotonia sprzyjają alkoholizmowi. Skrzywił się delikatnie, kiedy tylko doszedł do tego wniosku, po czym nakazał na nowo napełnić kieliszek, by odegnać od siebie nieprzyjemne myśli. Spojrzał uważnie na dziewczynę, a kąciki jego ust niemal niezauważalnie uniosły się ku górze, ujawniając nie do końca bestialskie usposobienie wampira. Cóż, najwyraźniej alkohol i całodniowa nuda wpłynęły pozytywnie na jego relacje z innymi ludźmi.
Dzień jeden z wielu. Gdy słońce górowało na niebie, w "Alchemiku" nie rejestrowano dużego ruchu. Nigdy. Dopiero gdy złote słońce ustępowało srebrnej łunie księżyca, bar zaczynał żyć...nie koniecznie dla śmiertelników. Dziewczyna pracowała nawet w dzień. Ktoś w końcu musiał wycierać stoły i wypełniać pojemniki z przyprawami czy te na chusteczki. Pracowała szybko, sprawnie, jej długie nogi zgrabnie wywijały między stolikami, gdy w końcu podeszła do właściwego. - Witaj Anna. - rzuciła z lekkim uśmiechem, który był nieodłącznym elementem jej pracy. - Masz na coś ochotę? - wyjęła notes przesuwając dyskretnie wzrokiem po ludziach w barze i po swoim szefie stojącym za barem. - Polecam nowy rodzaj drinka...numer siedem w menu. - mrugnęłam konspiracyjnie i udałam, że pokazuję jej drinka w karcie. - Mam coś dla ciebie. - szepnęłam.
Z uporem maniaka odwracała wzrok od zachodzącego słońca. Nie miała zamiaru patrzeć w stronę gasnących z każdą chwilą nadziei. Za wzrokiem, ignorującym ostatnie promienie słońca, krył się strach tak przeraźliwy, że momentami paraliżujący. Nienawidziła zachodów słońca, choć tak bardzo pragnęła by się przedłużały i trwały nieskończenie. Były one zapowiedzią nadchodzącego mroku, którego bała się jeszcze bardziej. I znów tkwiła jak w kropce, będąc wystraszoną i zgubioną istotą, a jednocześnie wdzięczną całym sercem za ochronę, jaką jej podarowano. Podeszła ostrożnym krokiem do kobiety, starając się, z dużym powodzeniem, by można było w ciele blondynki ujrzeć dawny spokój i siłę. Miała lekko rozczochrane włosy, jakby niedawno wstała z łóżka, ale fakt faktem, że pod jej oczami zarysowały się lekkie cienie zmęczenia. Uśmiechnęła się blado, słysząc pytanie skierowane w jej stronę. -Niedługo będę wracać. Chcę przedłużyć chwilę- odparła cicho, splatając ze sobą swoje dłonie.
Wyciągnął odziane w rękawiczki dłonie przed siebie. Uśmiechał się delikatnie do siebie i cicho mamrotał kolejne zwrotki zapomnianej już przez wszystkich pieśni. Zachowywał się tak, jakby znów zamknął się w swoim świecie. Wsunął dwa palce w usta i zaśmiał się cicho, zlizując rdzawy smak czerwieni. Reszta małymi kropelkami spływała za mankiety koszuli z oznaczeniami wojskowymi. O ironio! Jak piękny był świat w Fanipal! Znacznie bardziej kolorowy, wolny od trosk zwykłego żołnierza, nie wymagający ciągłego zmęczenia i ograniczenia swojego snu do minimum. Drugą dłoń wsunął w stygnącego już mężczyznę, po czym zaczął rysować różne wzorki na ławce, której siedział. Nogi same kołysały się w rytm pieśni. I przecież nikt nie musiał wiedzieć, że pod mundurowymi spodniami, można było znaleźć jaskrawe skarpetki. Bo kto niby zaglądał w takie miejsca. Szkoda, że nie miał na tyle czasu, aby dopracować ostatnią ofiarę. Leżała taka bez życia. Bez jakiegokolwiek kunsztu. Bez zakłóceń. Może i nieco zmasakrowana i ohydna w swoim wyglądzie... Rzadko bywało, że aż Czterdzieści Cztery obrzydzały takie widoki. Rany zupełnie nierówne, nawet taktyka i wykonanie zawiodły. Westchnął cicho. Cóż zrobić jak ma się ataki agresji. Gdzie ją wypuszczać? A może składować i poczekać na odpowiedni czas? Bzdura. Odchylił głowę w tył i skierował swój wzrok w księżyc. Ach, wszystko takie precyzyjne... I nawet przechodząca, samotna dziewczyna nie zwróciła jego uwagi.
Uśmiechnęła się nieco szerzej. - Zależy jaki rozmiar uznasz za duży, a jaki za mały. - pochyliła się bliżej niej i szepnęła do ucha nawet się nie odzywając Koperta, trzy listy... Nakreśliła coś w notesie i włożyła go do gustownego fartuszka obwiązanego wokół bioder. - Świetny wybór! Zamówienie będzie gotowe za nie więcej niż dwie minuty. - rzuciła i znów prześliznęła się miedzy ustawionymi dziś stolikami. Dziwne, że "Alchemik" zdecydował się również na działalność w trakcie dnia...Dziś był jakiś wyjątek. Podeszła do barmana - a jednocześnie swojego szefa - i poprosiła o pozycję numer siedem. Miała nadzieję, że dziś szef ma lepszy humor i jednak zamiast laski wanilii nie wrzuci do drinka cyjanku. Westchnęła czekając. Penetrowała spojrzeniem każdy centymetr kwadratowy baru, zatrzymując się jedynie na Jack. Teraz uświadomiła sobie ten jeden szczegół...Nazwała ją po imieniu.
Powoli odciągnął oczy od wspaniałego księżyca i spojrzał na dziewczynę, a końcówka ogona przestała uderzać miękko o ziemię. Spojrzał na nieznajomą z nieukrywanym zaciekawieniem, lecz wciąż zupełnie lodowatym wzrokiem. Odwrócił się w stronę trupa i delikatnie się skrzywił. Jego widok naprawdę wzbudzał w nim niechęć. Szturchnął go nogą, a ten spadł z ławki. Nawet do zjedzenia się nie nada. - Nie. Jest skalany - odezwał się w końcu, a brzmiało to zupełnie beznamiętnie. Powoli przechodziła mu niechęć żywiona do reszty świata. Był tak strasznie niepoprawny... - Podejdziesz?
Przyglądał się jej przez chwilę. Wydawała się taka niepewna i nieco niewinna. Przecież niemalże poprosił ją o podejście. A może miał naprawdę poprosić? Może właśnie popełnił błąd... - Zbędna. Jak każda przeszła i poprzednia. Uspokajająca. Czasem jego spokój uznawano za przejaw zbliżającej się agresji, ale ona raczej się go nie bała, co było dość dziwne. Przecież zawsze mógł dostać szału, albo chociażby przez przypadek zrobić krzywdę... Położył głowę na jej ramieniu, niemalże uderzając w zęby rogami, gdy układał się nieco wygodniej. Mało obchodziło go, jak zareaguje. Byleby nie doszło do bójki. Tych na jeden dzień miał dosyć. Odetchnął cicho. - Jestem Czterdzieści Cztery. Głupie, prawda? Zaśmiał się bardzo cicho i przerwał natychmiast, pozwalając ciszy się panoszyć. - Mam nadzieję, że niczym Cię nie uraziłem. Nie chciałem - dodał i przymknął oczy.
Pozory bywały mylne, ale gdy się dobrze przypatrzy, mogą być prawdziwe. Kto powiedział, że Czterdzieści Cztery właśnie w tym momencie jest właśnie tym prawdziwym. A może to w momencie gdy zabijał swoją ofiarę w swym szaleństwie, był zupełnie czysty? A ona? Czy okazując mu spokój i cierpliwość pokazywała prawdziwą naturę? W tym momencie było mu to obojętne. Wystarczyło, że siedziała tam i nie drżała ze strachu przed nim. Położył dłoń na wolnym ramieniu. Może i mówiła głupoty, jak do upośledzonego dziecka, ale nie chciał żeby odchodziła. Przypominała tamte czasy, gdy wszystko było kolorowe, wyraziste... Pamiętał plany i rysunki... Zadrżał. - Jestem Czterdzieści Cztery - powtórzył. Nie miał zamiaru zmieniać go. Nawet jeśli miałoby brzmieć najpiękniej na świecie. - Po co miałbym to zmieniać? Czy istniało coś takiego jak dobra strona barykady?
Zapewne nie posunąłby się do takiej spoufałości, gdyby tylko czuł się znacznie lepiej. Co więcej. Jak wróci do normy, będzie mu na tyle głupio, że nie spojrzy dziewczynie w oczy. Ale jak na razie nie chciał nigdzie iść. Otworzył oczy, a jego usta znów zamilkły, a jedyne co cisnęło się na myśl to "nie idź", ale to było poniżej jego honoru. Zacisnął dłoń na jej ramieniu, po czym odsunął się od niej. Wbił swój wzrok w przelatującego motyla, zupełnie zapominając o reszcze otaczającego go świata. Jedynie lewa ręka wciąż tkwiła na swoim miejscu. Znów się uśmiechał.
Sara miała to szczęście (?), że nie musiała obawiać się o swoje życie, dopóki była posłuszna. Sama nie do końca wiedziała, czy można to nazwać szczęściem, ale jeśli już, to było ono na pewno w nieszczęściu. Mimo, że bardzo chciała, by było już jej wszystko jedno, to nie mogła oderwać się od ostatniej nitki, jaka mogła dawać jej chociaż pozory normalności. Doskonale wiedziała, co dzieje się po zmroku, w końcu na własne oczy widziała śmierć swojej rodziny, jednak Anthony kazał milczeć na ten temat. Za bardzo się bała, by mogło być jej wszystko jedno. Mimo, że czuła pewnego rodzaju ulgę, wywołaną perspektywą jako-takiego bezpieczeństwa, to wstrętne uczucie niepokoju wisiało jej za plecami jak Kostucha. -Nie boisz się ciemności?- spytała, patrząc na jej twarz, która łapała ciepło. Sama trzymała swoją w półcieniu, jakby nie mogła zdecydować, czy właściwie kocha bezpieczny dzień, czy nienawidzi go, za zapowiedź nocy.
- Och, proszę się nie kłopotać od tego tu jestem. - uśmiechnęła się, ale posłusznie zanurkowała pod stół wraz z Jack. Zbierała szkło niespiesznie, udając że stara się zminimalizować zagrożenie skaleczeń. - Dokładnie dziesięć minut przed zajściem słońca przyjdź na tyły...podam ci ją własnoręcznie...nie mogę ryzykować. - szepnęła konspiracyjnie zbierając szkło do fartuszka. - Jak się bawisz? - zapytałam żartobliwie szturchając ją "niechcący" ramieniem.
Nie odwracał wzroku od motyla. Tak dawno ich nie widział... Nie zapominając też o skrzydłach! Takie wspaniałe i kolorowe! Człowiek się nie liczył. Przecież można mu wyczyścić pamięć. Przecież wszystko się poukłada. Jakoś. Kiedyś. Ale zawsze. Dziewczyna była strasznie niespokojna i tylko dlatego zwrócił na ną uwagę. Była z nim. To oznacza, że był za nią odpowiedzialny. A jej krzywda oznaczałaby tylko depresję i wyrzuty sumienia... Oraz złamanie kodeksu... Przesunął dłoń niżej. Na nadgarstek. - No to chodź. Trupa zwierzęta zjadły, rozumiesz? Nie miał zamiaru dać jej tego sprzątać. Co innego lalki. Tak zwane humanoidy, żywe trupu. Ona powinna zajmować się ludźmi i propagandy. Pociągnął ją w stronę willi. - Masz jakieś życzenia?
Obojętne było mu jak to odbierze. Mogła zażyczyć sobie wielu rzeczy. Zapewne większość tego co by wymyśliła, mógłby spełnić. Bo niby co straciłby, tworząc różę, albo nawet i śmigłpwiec, ewentualnie szukając jej lepszej pracy. Może i musiałby to odespać, ale to nie zmieniało niczego. - Nie rozumiesz. Nikt nie pozbiera. Zwierzęta poszarpały. Przestroga dla ludu. - Wplątał wolną dłoń we włosy i westchnął cicho. - Chyba zaczynam cofać się w rozwoju. Mówię urywkami. Ziewnął przeciągle, odsłaniając kły. Ludzie nazbyt szybko się męczyli. Odwrócił się do dziewczyny, którą w sumie ciągnął za sobą. Podciął nogiJack i podniósł na rękach. Tak było znacznie lepiej. Nieco szybciej i bez oporu. - Zaraz się tym zajmę.
- Mówisz jakbyś pracowała w tym wszystkim kilka dni. Dobrze wiesz, że tak nie będzie. Wytłumaczenie "bo wyszedł po zmroku". Koniec sprawy. Gdy zaczęła się szarpać, odstawił ją na ziemię. Chciała iść - niech idzie. Nie miał zamiaru jej powstrzymywać. Czy potrzebował jej w jakimkolwiek sensie żeby upierać się przy tym? Nie. Niech sobie idzie. - Byłaś zmęczona. Zareagowałem. Komu chciało by się tłuc po tym wszystkim gdziekolwiek. Chcesz, odprowadzę. Nie to nie. Tyle.
Kiwnęła jej tylko głową zabierając banknoty i przy ladzie wsadzając je do kasetki. Wzięła pył, który w tri miga posprzątał niedostrzegalne resztki szkła z podłogi. Uśmiechnęła się do szefa jak dobra pracownica i wróciła do roznoszenia zamówień. Dokładnie dziesięć minut przed zachodem i dokładnie tyle samo przed "ożyciem" Alchemika, Summer wyszła na zaplecze pod pretekstem krótkiej przerwy na papierosa. Za koszulką ukryła przesyłkę. Odpaliła fajkę zaciągając się dymem i czekając aż jej wcześniejsza klientka, zgłosi się po odbiór.
Niedawno zostało jej uświadomione, że nie tylko ludzie mogą być ofiarami, że tutaj śmierć może czekać każdego. A ona... ona była bezpieczna, dopóki była posłuszna. Powinna odczuwać ulgę, jednak niełatwo jest pozbyć się drzemiących wewnątrz lęków. Ruszyła z nią we wskazanym kierunku. Z dnia na dzień zacierała się jej granica między dobrem i złem, która jeszcze przed miesiącem była tak wyraźna. Przyłapała się na tym, że nie może zdecydować czy coś jest zupełnie białe lub tylko czarne. -Aż za bardzo. To paraliżuje. Ale... jednocześnie nie mogę odmówić posłuszeństwa, czy pomocy- westchnęła cicho. Miała dopiero siedemnaście lat, nic nie wiedziała o życiu, a właśnie próbowała wrazić coś niezmiernie skomplikowanego w swojej strukturze.
Nie był na tyle lekkomyślny i głodny, aby atakować byle kogo. Poza tym… gdzie zabawa w rzucaniu się na pierwszą lepszą, przemykającą ciemnymi ulicami miasta dziewczynę? Był zdecydowanie bardziej wybredny, a świadomość, że w obliczu głodu zawsze może pożywić się duszyczką ukrytą w swoim własnym mieszkaniu, pozwalała mu na zabawę, choć przecież od małego uczono go, że jedzeniem bawić się nie powinno. Wielu rzeczy nie powinno się robić, a jednak kusi, prawda? Słysząc jej słowa, pomału skierował wzrok na szklankę pełną bursztynowego płynu, po czym delikatnie skinął głową. On sam nie przepadał za szkocką, ale… Ocknął się dopiero po chwili, kiedy dotarły do niego dalsze słowa nieznajomej. - Przedstawienie, powiadasz….? – powiedział cicho, patrząc na nią uważnie. A więc i ona czekała. Pozostaje jednak pytanie – na co?
[Wybacz, że tak długo musiałaś czekać. Przyznaję się, że zapomniałam o tym odpisie. Ach, jeszcze Cię nie ostrzegłam... Moja postać zwraca się zwykle do innych w liczbie mnogiej. Niech Cię to nie dziwi w trakcie wątkowania.]
Zastanowiła się chwilkę. Tak. Było takie coś, w czym straż mogłaby jej pomóc. Ale to miejsce zupełnie nie pasowało do takowej rozmowy. -Mam kilka pytań związanych z miastem, ale to nie jest dobre miejsce do takiej rozmowy. Pozwalam wam, strażniczko, wybrać inne. Byle nie kręciło się w pobliżu dużo innych osób. Victoria sama mogłaby coś wybrać, ale celowo poprosiła o to strażniczkę. Chciała sprawdzić, w jaki sposób myśli. [Przepraszam za ilość tekstu.]
Willa, dla Zojki była miejscem niespecjalnie odbiegającym od tych, w których spędziła ostatnie dziesięć lat. Duża, bogata i nienaruszona przez czas, wydawała się być pomnikiem postawionym przeszłości, nie zaś przyszłości, która się w niej rodziła. Dom jej Pana był trochę podobny. Tak samo duży, jednakże jeszcze starszy i znacznie mniej przyjazny dla ludzi. Zawsze było jej w nim zimno, zawsze miała wrażenie, że nie jest sama. Średniowieczne zamki mają przesiąknięte krwią ściany. Willę zdążyła poznać. Poczuć, dlaczego też jej Pan, jak i inne istoty do niego podobne, lgnęły do tego miejsca. Sama posiadłość jej nie przerażała tak bardzo jak miasteczko. Pomyśleć, że i ona należała niegdyś do istot tak słabych, tak bezsilnych wobec wszystkiego. Ludzie byli w stanie manipulować środowiskiem. Oswajać zwierzęta, wprowadzać nowe gatunki roślin, a jednak... Jednak nie potrafili posiąść własnego umysłu, uspokoić go na tyle, by nie dać się manipulować i okłamywać. -Zależy, kogo szukasz- uśmiechnęła się lekko, po czym zmierzyła ją wzrokiem, który należał do tych zaciekawionych, nie wścibskich, czy tez krytycznie oceniających.
[czemu nie ... coś się zawsze wymyśli w dalszej części wydarzeń, bo nie chciałabym tu czegoś odgórnie narzucać - zacznę, ale z góry sorki za jakość. Próbuję poskładać swój brak weny, bo ostatnio przeżywa on kryzys..*wdycha* ]
Padało gdy wychodziła z Willi i nie zamierzało przestać. Tego popołudnia wybrała sie do centrum by pouzupełniać zapasy, gdyż ostatnio zrobiła remanent. Z jej szaf ziała praktycznie teraz czystka. Ale nie robiło na niej różnicy. Nie miała sentymentów do rzeczy - równie często je zmieniała co i kupowała. Taka była. Nie lubiła jednostajności. Zmienność. Ciąg istot przechodził obok niej. Nie zauważała ich, chyba że był to jej potencjalny posiłek. Uśmiechnęła sie na myśl o jej ostatnim. Był całkiem niezły ten młodzieniec. Była pełna. Przechodziła właśnie przez kilka wąskich uliczek, gdy jakimś dziwnym sposobem usłyszała znajomy głos. W zasadzie to był krzyk. Żeński krzyk. Zmarszczyła czoło minimalnie zwalniając kroku i zaczęła nasłuchiwać z którego końca tego kwartału go wyłowiła.
Wyciągnęła sporawą kopertę z ukrycia rzucając niedopałek na ziemię przy dużym kontenerze. - Przykleić kokardę i ładnie zapakować, czy wolisz w stanie obecnym? - zażartowała. Nie miała powodów by być dla kobiety nieuprzejmą, a fakt że pracowały ze sobą już jakiś czas przeważał na korzyść ich dobrych relacji. - Od Samali, przyszła tu dwa dni wcześniej i zostawiła to tam gdzie zawsze. - poinformowała profesjonalnie wręczając kobiecie przesyłkę.
By jej się lepiej patrzyło, przeniosła się na dach. Skupiona, przeskakiwała z jednego dachu na drugi, zatrzymując sie na chwilę , by "wysłać" siatki do domu. Nie potrzebnie jej były w tej chwili, no i wolała mieć wolne ręce. Kolejny krzyk. Zeskok na chodnik i po chwili była na miejscu odrywając napastnika od ledwie żywej. - nie ładnie - odparła chłodno - ktoś tu sie tak bezpośrednio bawi.. bez zaproszenia. - odwal sie suko. Wyszczerzyła kły. - no proszę, jakie to pyskate jest - zaczęła utyskiwać - no ale skoro tu jesteś - odgrodziła jego ofiarę.
- Kły, pazury, sztylety, krew, flaki i krzyki… - powtórzył za nią półgłosem. – Muszę przyznać, że brzmi całkiem nieźle i zapowiada się obiecująco. Wprawdzie zazwyczaj nie chadzał na te zamknięte przedstawienia, które oficjalnie przeznaczone były jedynie dla ,,najważniejszych i najbardziej cenionych mieszkańców miasta’’. Tak, tak, słyszał o nich, ale jakoś nigdy nie miał okazji być widzem jednego z tych brutalnych, przepełnionych przemocą spektaklów. Musiał przyznać, że w słowa dziewczyny rozbudziły w nim czystą ciekawość. - Skorzystam z propozycji – powiedział, kończąc pić swoją wódkę. Nie zamówił kolejnego kieliszka. W końcu nie wypada chodzić nietrzeźwym na przedstawienia. Wtedy przecież mogłoby mu umknąć całkiem sporo szczegółów, tak istotnych dla całej fabuły.
[Sjęgniewa z reguły szwenda się po jakiś pustkowiach, najlepiej po łąkach, polach, lasach. czasem przejdzie się do miasta, na jakieś polowanie, może nawet z potrzeb towarzyskich. napadnie na kogoś, ewentualnie skoczy do baru na piwko. ale mi by się widziało, że po wyjściu z lokalu zaatakowałaby ją jakaś północnica (zgodnie z moją wizją południce po zmroku są bezsilne i ustępują wtedy miejsca królowym nocy). Jack w sumie mogłaby jej pomóc ;)]
Już dawno sie tak nie bawiła jak teraz. Czysta rozkosz dla ciała i umysłu. Zadała kilka ciosów w klatkę piersiowa, kilka celowała punkty. Sama też dostałą od noża, ale facet nie był az tak doświadczony za jakiego chciał by inni uważali. Trwało to już trochę, ale w pewnym momencie odwróciła wzrok i zdał cios. Dosyć blisko serca. Na całe szczęście. Rozzłoszczona swoja nieuwaga.. wybiła mu rękę, gdzie rozległ sie trzask łamanej kości. A potem przyszpiliła do przeciwległej ściany unieruchamiając mentalnie. Dobrała sie do gardła, wyrwała serce w odwecie, które zgniotła. Z wampira pozostał popiołek. Odwróciła sie w stronę zaatakowanej, ale poczuła, ze gość miał kolegę. Wobec tego złapała dziewczynę pod ramię..
Kiwnął głową na znak, że zrozumiał to wszystko. Zresztą. Co się dziwić. Był dziwny. Nie tylko pod względem wyglądu jak i zachowania. Bo kto widział mężczyznę o antylopich rogach, pazurach, kłach i ogonie, który raz po raz bezwiednie uderzał końcówką o ziemię. Jego rasa nawet nie została nazwana! Był typowym odmieńcem, którego trzeba było się wystrzegać. Żeby było jeszcze zabawniej, skalany chorobą wieku. Będąc Aryjczykiem. Westchnął cicho. Faktycznie. Gdyby to ona zachowywała się jak on przed chwilą, zapewne spotkałaby się z agresją. Ba! Bardzo możliwe, że pobiłby ją na miejscu i odszedł wściekły. Cóż. Wszystko zależało od jego humorku. - To nic. Rozumiem. Tak mi się zdaje. Wsunął dłonie w kieszenie, szukając miejsca na którym mógł zawiesić wzrok i nie patrzeć jej w twarz.
Mimo że sie trochę uraczyła, była zmachana. Nie czekała na rozwój sytuacji, więc szybko sie obie zmyły z pola widzenia. Przeniosła je kilka przecznic dalej, do parku. Przeszła jeszcze pare kroków, nim opuściła na ziemię dziewczynę. Dopiero wtedy się jej uważniej przyjrzała. - nic sie nie zmieniłaś... - oznajmiła wręcz radośnie w odpowiedzi. - wyglądasz jak wypluta. - zachichotała.
- Nie mam zastrzeżeń rudziku. - wyszczerzyła się szeroko do kobiety i mrugnęła porozumiewawczo. - Ja tu tylko pracuję i nigdy nie pijam...lubię życie...jeszcze. - poprawiła włosy opadające jej kaskadą na prawe ramię i podciągnęła spodenki. - Masz jakiś konkretny lokal na myśli? - uniosła brwi w oczekiwaniu na odpowiedź.
[Witam. Szczerze mówiąc przed rozpoczęciem lubię ustalać powiązania, jednak nie robię tego na siłę. Jeśli nie da się wykombinować czegoś sensownego, wystarczy mi sam pomysł na rozegranie wątku :).]
Owszem, lubił znęcać się nad własnymi ofiarami, choć nigdy nie przedłużał specjalnie ich cierpienia fizycznego. Był zwolennikiem raczej przemocy psychicznej, która przecież mogła wyrządzić zdecydowanie więcej krzywd. Poza tym… Jego skromnym zdaniem przemoc fizyczna w pewnym stopniu cofała ich do pierwotnych przodków, którzy byli zbyt głupi, by stosować psychologiczne gry na śmierć i życie ze swoimi ofiarami. Dochodziły również pewne doznania estetyczne. Co jest przyjemnego w brudzeniu sobie rąk krwią, kiedy można tego uniknąć? Skrzywił się nieco teatralnie, słysząc owe ‘panie’. Nie czuł się żadnym panem, już nie. Mógł być nim trzy wieku temu, kiedy posiadał wielki majątek i dwory, a nie teraz, kiedy w jego posiadaniu znajdowała się jedynie skromna kawalerka. - Mam na imię Anthony – powiedział dziwnie bezbarwnym, ale tak bardzo pasującym do niego głosem. – Nie jestem żadnym panem.
Szedł pół kroku przed siebie, a wzrok utkwił gdzieś w oddali przed sobą. Nie patrzył na nią. Czuł się jak cholerny wieszcz epoki romantyzmu, co zaczynało go irytować. Bo co tak właściwie wiedział o wzniosłych uczuciach i kruchości swej duszy? Co wiedział o proroctwach i niespełnionej miłości? Tylko dumał co i raz jak idiota i zamykał się w sobie niby skrzywdzony przez świat. A to było jak użalanie się. Zupełnie żałosne jak on sam. Bo co niby takiego przeżył żeby móc o sobie mówić potępiony? Zacisnął mocniej zęby i nieco potrwało zanim odpowiedział na jakiekolwiek pytanie i znalazł się w odpowiednim świecie. Rzeczywistym. - Jestem poniekąd tym samym co ty. Ale nie do końca. Działam na skalę światową, wysyłany to tu, to tam.
- taa - zaśmiała się przycupnąwszy niedaleko - spotkanie po latach. Kupa czasu Jack. Przydałby ci sie lekarz. To rozcięcie na szyi... - zadrżała lekko - nie wygląda za dobrze. I nie wiem czy zmiana broni coś da.. Zatrudnij ochroniarza jednak - odcięła sie lekko - albo strażnika. - posłała całuska w jej stronę. - nie możemy tu zbyt długo zostać. Namierza nas.
Włożyła ręce do kieszeni. - Nie odwiedzam ludzi w domach, to nie tyle przynosi pecha...co jest skrajnie nieodpowiedzialne ze strony gospodarza. - mrugnęłam do niej porozumiewawczo. - Może być "Zorka" - potwierdziła i poruszała butem po chodniku. - Spotkajmy się na miejscu...muszę jeszcze coś załatwić. - uśmiechnęła się lekko i odwróciła na pięcie, by zaraz zniknąć za jedną ze ścian "Alchemika".
- nie o to chodzi - przetoczyła oczami oblizując sie sugestywnie - smakowicie pachniesz. - nadal patrzyła to na rozcięcie, to krew na ręku. Zamrugała by sie wyrwać z odrętwienia i skierowała wzrok na twarz - urocza jak papier ścierni. Tak zestarzałam się trochę w latach. Dzięki za troskę. - odgryzła się - dasz rade wstać i iść? Bo to raczej nie miejsce na nasze zwyczajowe utarczki słowne - sama wstała i podtrzymała dziewczynę przy próbie ustania. Chwila się więc westchnęła. - gdzie mieszkasz? Przeniosę nas.
[ups.. trochę tam w powyższym literówek było.. tam na końcu miało być: chwiała sie ale co tam ...]
Westchnęła ciężko. - pewnie jak to powiem to mi nie uwierzysz... martwię sie po prostu. A aż stara to tak bardzo jeszcze nie jestem. Jeśli nie masz nic przeciwko to ci to zatamuje na jakiś czas, ale i tak trzeba to opatrzyć. - dziwne.. zachowywała się jak nadopiekuńcza matka a nigdy nią nie była w istocie. Uśmiechnęła się kącikami ust a potem nadgryzła swój kciuk, rozmazała tę odrobinę na wskazującym i przyłożyła do jej rozcięcia. - nie ma sprawy kochana.. Jest ich tu trochę - przytaknęła - ale to jeszcze młodziki - wzruszyła ramionami zabierając rękę - kłopotliwy z ciebie człowieczek - oblizała palce, jakby miał na nich czekoladę [ja też chcę ^^]. Podciągnęła dziewczynę do pasa i ruszyły.
Zatrzymał się tuż obok alei, mając głowę wciąż skierowaną w przód. Tak jakby zupełnie go nie interesowało co też tam się dzieje. Jego umysł przepełniał spokój. Tak jakby zupełnie nic om nie groziło, a spacer przerwała im gromadka pełznących ślimaczków z kwiatkami na skorupkach. Powoli odwrócił się w stronę alei. Zupełnie nie ruszył go ten widok. Żadnego kunsztu w swej praktyce. Tacy zasługiwali w jego oczach tylko na śmierć. Bezsensowne bestie, zabijające po to by przeżyć. Żyć aby funkcjonować jedynie jako rozrośnięty przewód pokarmowy. - Nie. To załatwię ja. I nie nazywaj go bestyjką. To uwłacza temu mianu, które także noszę na sobie. Zrozumieliśmy się? - powiedział zupełnie pustym głosem. Pozbawionym wszystkiego, czego mógł się pozbyć. Huk przerwał mu wywód, który na dobrą sprawę skończył. Zdążył się tylko odwrócić. Ogromne cielsko przewróciło go na ziemię i kłapnęło centymetr od jego nosa. Uśmiechnął się. Ból rozniósł się po jego ciele. Słodki ból... Pazury stworzenia wbiły się w jego ramię, a ciężar połamał kilka żeber. A on nadal leżał na ziemi, śmiejąc się coraz głośniej, przybierając coraz bardziej dźwięku hieny. Zamknął oczy, kiedy bestia po raz kolejny nachyliła się nad nim, aby kłapnąć zębiskami, tym razem zaciskając się na jego szyi. I tak właśnie się stało, ale zanim szczęka postanowiła sie na zawsze zamknąć, z głębi paszczy można było usłyszeć kolejną salwę śmiechu. Stworzenie nagle zawyło i upadło na ziemię bez życia. Kaszlnął i ułożył głowę na ziemi. - Po wszystkim.
[tak to jest gdy się nagle dostaje weny i piszę zanim się potok słów skończy - wychodzą nam kwiatki xD]
Udała, ze nie zauważyła jej miny i nawet sie nie odsunęła, gdy ta ją dotknęła, by sprawdzić czy sie dobrze aby czuje. - nie jestem chora, tylko głodna.. Ty mnie kusisz, ale za bardzo lubię nasze rozmówki no i za nic w świecie nie mogłabym przegapić kolejnych, by sie tak po prostu na głodniaka rzucić i wypić - oznajmiła mimochodem - więc i tak sie polecam jako główny klient przy konsumpcji. Przy mnie ci nic nie grozi - dodała ze zwykła pewnością siebie - o tak taki tyciuni - pokazała palcami kilka milimetrów - o aż tyle - przetoczyła oczami. Przy dodatkowym bagażu musiała podwoić wysiłek. I tak jak zniknęły po kilku sekundach z jednego miejsca, tak przybyły w docelowe. Puściła ja i prawie wpadła na mur z cichym sykiem.
Kiwnął głową i przymknął oczy. Tak. Potrzebował tej chwilki spokoju. Nie tyle zmęczony walką, co gnębiącym Weltschmerz. Świt wydawał się taki spokojny, a on potrzebował tego. Trudno było to określić, ale chłonął wszystko wokół siebie i żałował, że nie znajdują się teraz w lesie. Z dala od ludzi, którzy powoli zaczęli wychodzić ze swoich domów do pracy, a ciepłe słońce ogrzewało jego ciało. I chciałoby się powiedzieć "Chwilo, trwaj wiecznie", ale jak zwykle odzywał się wtedy realizm, który wywoływał gęsią skórkę i przywoływał do porządku. Uśmiechał się sam do siebie, a oddech stał się dość szybki. I niczego mu więcej nie było trzeba jak śmierci. Powolnej. Zupełnie świadomej i bolesnej. Tak bolesnej, że zaciskałby zęby, aby powstrzymać się od wycia. Niczego więcej. Tylko dziewczyna wydawała się nazbyt zestresowana. I ten żart, który miał rozluźnić atmosferę, której napięcia nie czuł... Bardzo ciekawe. - Chyba powinniśmy się już zbierać, prawda? Dzień tak bliski... Westchnął cicho. Właśnie... Wyciągnął dłoń i machnął nią niemrawo. I może dziewczyna nie wyczuła różnicy, ale ludzie już nie widzieli tej całej gromady zwłok, ani jego cech specjalnych. Ktoś nawet podszedł, zapytał czy czasem nie potrzebują pomocy. I z zatroskanym spojrzeniem przyglądał się ranom.
Zachichotała przy zamkniętych oczach, gdy wcisnęła głowę w murek, by odpocząć chwilę. - gadane to ty masz - potwierdziła cicho - przecież już nie raz i dwa nad nim stałaś. Powinnaś dostać Nobla za to - powiedziała poważnym tonem z nutka wesołości. Ale wcale nie było jej do śmiechu, gdy wyczuła, ze rana ciętą na boku znowu sie otworzyła. Zaklęła po swojemu cicho. Odwróciła sie twarzą do niej - czyżby...? Właśnie to widać... - przerwała wpatrując sie baczniej w jej oczy - tobie chyba kompletnie odbiło - burknęła lekko podirytowana, gdy ta rzuciła jej propozycję - nie proponuj mi krwi, gdy sama jesteś w nie najlepszym stanie.
Anthony dokładnie dbał o to, by Sara nie zobaczyła więcej niż jest w stanie udźwignąć. I była mu za to wdzięczna. Nie chciała z bezradnością obserwować czyjejś męki i nie móc pomóc. Już raz to przeżyła i nie miała zamiaru powtarzać. Dlatego chowała się w czterech ścianach jego mieszkanka po części z jego polecenia, po części z własnych chęci. "W tym mieście coraz więcej rzeczy nie jest przeznaczone dla twoich oczu, Saro" - huczało jej w głowie, choć przecież było wypowiedziane przez niego ze śmiertelnym spokojem. Spojrzała na nią uważnie, marszcząc lekko brwi i zastanawiając się nad odpowiedzią, która była przecież banalnie prosta. -Wiem wystarczająco dużo, by nie chcieć ani być nieświadomą, ani wiedzieć więcej- odparła cicho, jak zwykle dość dyplomatycznie i bezpiecznie. Czy wolałaby umrzeć w męczarniach którejś nocy? Czy chciałaby zajrzeć do willi, gdzie rezydował sam Mrok? Na oba pytania odpowiedź brzmiała przecząco.
- Nie cwaniakuj mi tutaj - odpowiedziała - i uważaj jak ja ci zaraz pokarze moje dąsy - prychnęła - to ty tak twierdzisz. Ale tego wielkiego, nabitego guza z tyłu głowy to pewnie nie czujesz, co? Widzę przecież, że jesteś osłabiona. - teatralnie zatkała nos podchodząc z powrotem do dziewczyny - nie da sie ukryć tego fascynującego faktu, że jesteś smaczna - wzniosła do nieba oczy - albo gorzej .. - wzięła pod rękę - idziemy... albo sama cie tam dowlekę i nie będę przy tym delikatna. Zagoi sie w parę godzin.
Zamknął oczy, uśmiechając sie sam do siebie. Ogarnął go zupełny spokój, Tak jakby nic się nie wydarzyło. Umierał. Jak każdego cholernego dnia. Każdej nocy wraz ze swymi ofiarami. Umierał każdym razem, gdy jego dusza, zupełnie zapomniana już w głąb zabrana, cierpiała po raz kolejny. Tworząc swój własny świat. Z dala od tego co działo się wokół. I tam właśnie żył. Tam był szczęśliwy! Bez wojen i innych, z którymi musiałby sie użerać. Ale czy to było ważne? Przecież nie miał prawa mieć swojego zdania. Dawać się ponieść emocjom! Bo co po emocjach, wciąż zaślepiających umysł? Czego oczekiwać od zwiastuna zagłady! Odetchnął z trudem, a przed jego oczyma pojawiły się sceny starego życia. Chowane w sercu tak głęboko, że nawet on sam miał trudność z opowieściami. I pielęgnował je w sobie... Pielęgnował, aby za nic nie zapomnieć. Aby wciąż rozbudzać żar w swoim starym, pokiereszowanym sercu! A zamiast tego przygasł i zamknął się w wirze swych wspomnień. I wątpił... Szczerze wątpił, że ktokolwiek go odnajdzie. Ale czy chciał? Czy chciał żeby ktokolwiek wdzierał się w jego świat? Żeby znów milczeli jak zaklęci, gdy powie im, iż poza Fanipal trzymają go w klatce? W sumie lubił, gdy to robili... A może po prostu się przyzwyczaił... Zresztą. Nie miał nic do powiedzenia. "Chwilo, trwaj wiecznie" znów przesunęło się przez jego duszę, wywołując tym razem pustkę. Ciało zadrżało. Nie miał zamiaru nigdzie się ruszać. Po co do jej domu? Czy to miało sens? Czyż to nie był świetny moment na ostateczną śmierć? Czuł jak krew napływa do jego ust z poniszczonych przez odłamki żeber organów, a oddech robił się coraz bardziej płytki. Coraz słabszy...
- rzeczywiście - warknęła oschle - ustać to owszem, ale widzę, że sie słaniasz. Lepiej dla ciebie, że nie znasz w pełni mego uporu - spochmurniała - a co do łamania to jak sie nie zamkniesz to coś ci złamię. Byś poczuła daleko idącą satysfakcję z zadawanego ci bólu. - spiorunowała ja - A teraz łaskawie powiedź mi, który to budynek na tej ulicy? Potem uiszczę zapłatę od ciebie Jack
[Pomysł? To zależy. Jeśli dobrze zrozumiałam, Strażnicy to ci, którzy "bawią się" nocami kosztem ludzi? Bo jeśli tak, to mogłoby być, że Iridian którejś nocy zobaczyła za dużo...]
Uśmiechnęła się jeszcze, ale Jack tego nie widziała. Po załatwieniu swoich jak to określała "potrzeb" znalazła się przy jednym ze stolików w barze "Zorka". Poprawiła spodenki i wyciągnęła z ich kieszeni komórkę, wysłała szybkiego smsa i już spokojnie czekała na swoją towarzyszkę. Zamówiła sobie kieliszek tequili i raczyła się nim jedynie w małych łyczkach. Po trzech minutach dołączyła do niej Jack.
[Przepraszam za opóźnienia, miałam nagły nawał obowiązków.]
Spodziewała się wyboru biblioteki (na pewno znajdowało się najbliżej, a i Stormy lepiej je znała), ale to zaproponowane miejsce wcale nie było gorsze. -Niech i tak będzie. W drogę tedy- odpowiedziała i ruszyła ze strażniczką. *** Prawie nigdy nie gościła w Fantasamagorium- tym trudniej było jej się odnaleźć. Wszystkie te dziwne, nieznane stworzenia lub nieożywione dzieła, umieszczone w jeszcze dziwniejszym miejscu z plątaniną korytarzy, z pewnością nie jednego człowieka doprowadziłyby do obłędu. Ją często potrafiły zdezorientować, szczególnie te poruszające się przedmioty, które zmieniały położenie, gdy nie patrzyła. A trzeba podkreślić, że ceniła swoją zdolność do orientacji w terenie- tu ją traciła. -Wyglądacie na taką, która lepiej zna to miejsce- stwierdziła jeszcze zanim Szary Robak otworzył im drzwi.- Prowadźcie więc.
[To jeszcze większa szansa na to, że ktoś niepowołany zobaczy to i owo. Zatem mogłoby być tak, że biedna Iridian stała się mimowolnym świadkiem i nie wiedziała, jak reagować i co robić, bo wrażliwość z pewnością nie pozwoliłaby jej na obojętność, ale właściwie nic nie mogłaby zrobić... Nie wiem, czy to ma jakiś sens i coś z tego wyjdzie?]
Przeszły jeszcze mały kawałek i były na miejscu. Pozwoliła Jack mówić za nie obie, ale gdy ten sie do niej odezwał: - to chyba nie czas na maniery. Imie mało istotne a teraz ważniejsze sprawy na głowie mamy - wskazała dziewczynę obok.
W ciągu ostatnich dwóch minut Iridian zdążyła wycedzić przez zęby chyba wszystkie przekleństwa które znała. Krew ciężko poturbowanego mężczyzny oblepiała jej ręce i kolana coraz grubszą, krzepnącą warstwą. Ranny był właściwie w agonii, to, co poszarpało jego ciało, wyrywając okropne dziury, uszkodziło go tak bardzo, że raczej nie miał szans na przeżycie. Ale póki dawał znaki życia, należało zrobić wszystko, aby opóźnić nieuniknione. Dziewczyna na chwilę cofnęła ręce, aby z leżących obok resztek ubrania mężczyzny zrobić kolejny opatrunek uciskowy, ranny natychmiast wykorzystał tę okazję, aby beznadziejnie rozpaczliwym ruchem oddalić się od niej. Zapewne, widząc metaliczną strukturę jej ciała, wziął ją za potwora, podobnego do tych, które tak go załatwiły. W bajeczki o wścikłym wilku Iridian już dawno nie wierzyła, nie wyobrażała sobie dzikiego zwierzęcia zdolnego do tak celowego i bezsensownego okrucieństwa. Najpierw dziewczyna wyczuła zbliżającą się postać, potem dopiero uniosła głowę. -Pomóż -poprosiła nieznajomą, która przyglądała się krwawej jatce. Nie wiedziała, czy tamta znalazła się na miejscu przypadkiem, czy, co było o dziwo jakoś bardziej prawdopodobne, przybyła tu w jakimś celu.
[Witam ;) Jeżeli chcesz może być to coś mniej zwykłego. Jak tylko przeczytałam Twoją kartę pomyślałam sobie, że Jack mogłaby się chcieć czegoś dowiedzieć jako strażniczka, a że Acce wie wszystko o wszystkich, to mogłaby udać się do niego ;) no i zawsze może przyjść po wiadomości do "Zorki" ^^ ]
Późnymi porami lokal kłębił się od różnych stworzeń jak i zwykłych ludzi. Ci drudzy nie mieli pojęcia z kim właśnie pili kufel piwa, czy dzielili się informacjami o swoim nędznym życiu. Jednak teraz "Zorka" było praktycznie puste. Właśnie przez to Aleksjiej nudził się niemiłosiernie, wycierając szklanki dość czystą szmatką. Podniósł wzrok słysząc otwierane drzwi i nie spuszczając spojrzenia z kobiety wziął kolejny kieliszek. Dokładnie go wycierał, co jak co ale dbano tutaj o schludność naczyń. Kiedy skończył odstawił kieliszek na miejsce, szmatkę przerzucił przez ramię, a na twarzy pojawił się niebezpieczny uśmiech. Ślamazarnym krokiem ruszył do klienta. Stanął tuż przed kobietą opierając dłonie na blacie. -Czym mogę służyć? - spytał. W jego głosie nie było słychać żadnej uprzejmości, którą powinien posługiwać się barman.
[Mam jedno pytanko :) jaką walutą się posługujemy ^^]
Nie wiadomo czy można było powiedzieć, że ma się szczęśliwy dzień spotykając tego mężczyznę. Wszyscy raczej go unikali niźli przychodzili na spotkanie. Nie musiał zapisywać, miał dobrą pamięć dlatego też, gdy tylko zaczęła mówić on sięgnął po pierwszą szklankę. Nie odrywając wzroku od kobiety nalał wody, a potem sięgnął po lód. -Szkocką również z lodem? - spytał nieco zaintrygowany kolejnymi słowami. Znany był z tego, że wiedział wszystko o wszystkich, a gdy musiał zapominał dosłownie o wszystkim. Natomiast sam był zagadką nie do rozgryzienia. Postawił pierwszą szklankę przed nieznajomą. W dłoni trzymał już drugą,pochylił się i skrzyżował ręce na blacie. W oczach można było dostrzec ogniki, a zaraz na jego twarzy pojawił się diabelski uśmiech. -Zależy jakie informacje potrzebujesz. - szepnął. Podniósł się do pionu słysząc skrzypnięcie drzwi. Zerknął na nowego gościa, nalał szkockiej i szybko zabrał się do kolejnego zamówienia. Wszystkie trzy szklanki stały już przed kobietą. Mrugnął do niej, tak szybko, że śmiało można rzec nie zrobił tego. Wiedział kim jest mężczyzna, dlatego też szybko nalał kufel piwa i postawił przed nim. Dwoma krokami wrócił do niej.
Zaciekawiona, skierowała wzrok w stronę jego nowej pracy. Nie miała pojęcia, co to może być. -Witam- zwróciła się do Szarego Robaka.- Za pozwoleniem, wybrałyśmy się tu, by zwiedzić pańską galerię. Właściciel stał się jeszcze weselszy i jeszcze bardziej podekscytowany. Od razu wyraził zgodę i poprowadził kobiety w stronę kolejnego korytarza, gdzie postanowił je zostawić. -Daję wam wolną rękę, drogie panie- powiedział.- Udajcie się tam, gdzie tylko chcecie. I zniknął.
Iridian potrząsnęła głową. -Mnie rozszarpanie na sztuki zbytnio nie zaszkodzi -westchnęła. Coraz trudniej było jej uciskać rany mężczyzny dłońmi lepkimi od krwi. Przynajmniej ranny już się nie wyrywał, widocznie siły szybko go opuszczały. Może czuł, że koniec jest już bliski... -Wiesz skąd zdobyć morfinę? -zwróciła się Iridian do nieznajomej. Zadając to pytanie, czuła się tak, jakby się poddawała. Rozsądek mówił jasno, że ten człowiek nie ma najmniejszych szans, upór chciał o niego walczyć. -Do diabła, może chociaż porażenie nerwów czuciowych coś da... Palce prawej dłoni podłożyła mu pod szyję, wymacała podstawę czaszki i tam skierowała małą cząstkę energii. Mężczyzna otworzył szeroko oczy z przerażenia, zaraz potem jego ciałem szarpnął skurcz. Przez krótką chwilę krew popłynęła szybciej. Nie wyglądało to dobrze, ale chyba przyniosło krótkotrwałą ulgę, bo mężczyzna uspokoił się i przymknął oczy. -Ty wiesz, czyja to sprawka? -spytała dziewczyna z lekkim wyrzutem -Nie dam sobie wmówić, że to wilk. To było planowane, zamierzone okrucieństwo.
Popatrzyła przenikliwiej. - zawsze bywaja głodni - podsumowała cierpko. - zwłaszcza nówki. Szybko droge przecięli, nim doszli do miejsca. Weszli na górę no i gdy tylko się znaleźli klapła na wskazanym miejscu. Z pewna doza nieufności przygladała się jego poczynania, ale skoro Jack mu ufała w jakiś sposób, to i ona moze minimalnie. Uśmiechnęła się szerzej. - znając Jack.. zawsze znajdzie chętne towarzystwo dla siebie - rzuciła jej szybkie spojrzenie, by przenieść je na męźczyznę - czy w tym proponowaniu mi przekasek, masz pan na myśli także siebie? - zapytała rozbawiona.
-Widzę- przyznała Iridian, zagryzając wargę. Jakby na potwierdzenie, ranny znów otworzył oczy, tym razem spojrzał przed siebie nieprzytomnie, jakby już nic nie widział i znieruchomiał. Ręce, które wyciągnął do nieznajomych kobiet zamarły w połowie ruchu. -Koniec- powiedziała Iridian smutno i dłonią zamknęła mu oczy. Zaraz potem zacisnęła gniewnie usta. -Może to będzie trudne, ale trzeba coś z tym zrobić. Jeśli wiesz, kto to jest i że to na pewno jedna osoba... Na chwilę umilkła. Czego ona oczekiwała? Sprawiedliwości? Tutaj, w Fanipal, gdzie podobne wypadki zdarzały się zastraszająco często? Nie mogła siedzieć bezczynnie i obserwować kolejne zdarzenia. Może dało się żyć ze świadomością, że w lesie zalegają niedbale przysypane ziemią anonimowe szkielety, ale człowiek konający na jej rękach? Tego już nie mogła zostawić.
Uniosła brew - aż tak masz niskie o sobie mniemanie, panie? Kto wie ..że byś mi zasmakował - zachichotała. Głupia - złajała się w myślach - można to wręcz uznać za flirt - westchnęła w duchu - te urocze plastykowe woreczki, o których juz wspomniano sa okropne w smaku. Juz lepszy jest soczek pomidorowy - orzekła. Słuchała go i jednocześnie lustrowała otoczenie. - alez nic sie takowego nie stało. - usmiechnęła się mimochodem - w sumie czemu nie - mruknęła, wzięła woreczek do ręki, jednoczesnie zgadzajac sie na pomoc z jego strony.
Iridian rozłożyła ręce. Co miała powiedzieć? Że nigdy nie uczyła się walczyć? Że w jej prawdziwym świecie tego nie potrzebowała, a tu uczyła się innych przydatnych rzeczy? -Potrafię tyle ile natura dała -zdecydowała się na odpowiedź całkowicie zgodną z prawdą. Wstała i uniosła prawą rękę, tę, która obecnie była bardziej metaliczna. Skoncentrowała się i spomiędzy plątaniny włókien wysunęła ponad dwudziestocentymetrowe ostrze. Dała kilka kroków do przodu, celując czubkiem ostrza w Jack, potem zatrzymała się, jakby zmieniła zdanie i zdematerializowała się. Cos jak wyładowanie elektryczne przemknęło w powietrzu i Iridian nagle pojawiła się za plecami tamtej, znów przybrała postać błyskawicy i przemieściła się kilka metrów dalej. -Może to da się wykorzystać, może nie. Ewentualnie cząstki własnej energii mogę użyć jako broni, ale z tym muszę uważać. Uniosła dłoń, pozwalając, aby pomiędzy palcami przeskoczyło jej kilka błękitnych iskier. Nie lubiła tego robić, za każdym razem bała się, że przekroczy granicę i rozpłynie się w nicość.
[Wszystko pasuje, nie muszę krzyczeć. :)]
OdpowiedzUsuńStormy, z powodów o których nikt nie musi wiedzieć, zawędrowała do piwnicy tuż po nocnym polowaniu i aż do południa nie było jej widać. Nie zwracając na siebie większej uwagi, wróciła na drugie piętro, gdzie, jak wiadomo, ma swoją komnatę i imponujący zbiór ludzkich czaszek, które nazywa trofeami. Co ciekawe, potrafi dokładnie opowiedzieć o tym, jak zginął właściciel takowej ozdoby, wcześniej uprzedzając, że nie są to historyjki dla osób o słabych nerwach. I mówi to z powagą, jakiej takie ostrzeżenie poniekąd wymaga.
Mijając poszczególne drzwi, słuchała odgłosów, które się wydobywały z wnętrz komnat. Zza jednych doszedł ją donośny śmiech, zza kolejnych wpadająca w ucho melodia grana na fortepianie, a jeszcze gdzie indziej usłyszała przeraźliwe krzyki, jakby kogoś żywcem obdzierano ze skóry. Victoria uśmiechnęła się właśnie w tym momencie. Nie doceniała tej willi, szczególnie na początku swego pobytu w niej. A, jak się okazało, to właśnie jedno z niewielu miejsc, gdzie pasuje.
Pasuje? Błąd. Nigdzie tak nie będzie. Zawsze się za bardzo wyróżniała i dlatego rzadko zostawała gdzieś na dłużej, ale jednak wyraźnie widać było, że lubi swoją oryginalność i tak łatwo się nie zmieni, co z resztą często czynią ludzie tylko po to, by o nich nie plotkowano- Stormy zawsze uważała to za iście kretyńskie podejście do życia. A później się zastanawiają, skąd u nich ta wszechobecna szarość, a niemalże każdy człowiek to niewyróżnianie się nazywa normalnością...
I mogłaby rozmyślać jeszcze dłużej, gdyby nie widok obcej kobiety, najpewniej czekającej tu na kogoś z arystokracji. Choć przez dłuższą chwilę podziwiała zdobienia korytarza i wyglądała na zamyśloną, od razu spostrzegła idącą ku niej czarnowłosą kobietę. Stormy widziała ją już wiele razy, ale nigdy wcześniej nie zamieniła z nią ani słowa. I jak jej tam było na imię...
-Witam- odezwała się pierwsza.
Już dawno zdała sobie sprawę z faktu, iż morduje tylko aby mieć zabawę. Nie przeszkadzało jej to. Nie potrzebowała krwi by się żywić, nie potrzebowała włosów by zrobić sobie perukę. Chociaż krwi potrzebowała ale krwi dziewic, bo musiała dbać o to by być ciągle młoda i piękna.
OdpowiedzUsuńDzisiaj jednak tak nie było. Była zbyt zmęczona chociaż tak naprawdę nie robiła nic specjalnego. Dlatego też postanowiła być biernym obserwatorem i pomóc w dostarczeniu ofiar do willi.
Akcja trwała i trwała, a końca nie było widać. Nile zdążyła przetransportować już kilka osób do willi i zamknąć je w więzieniu. Trzeba było ich bardzo dobrze pilnować, gdyż bardzo często lubili sobie uciekać i urządzać przechadzki po willi.
Właśnie zaczęło świtać, a ona natknęła się na martwą osobę. Zapewne nie przyjęłaby się tym tak bardzo gdyby nie to, że za niedługo ludzie zaczną wychodzić ze swoich domów i ukryć. Nie mogli przecież tego zobaczyć.
Spojrzała na kobietę, a kąciki jej ust wygięły się w nieznacznym uśmieszku. Przynajmniej znalazł się ktoś kto mógłby jej jakoś pomóc.
- Trzeba się pozbyć ciała - powiedziała spokojnie bez żadnych emocji.
[Wybacz, że tak krótko ale najpierw muszę się wczuć dobrze w tematykę by pisać dłuższe wątki :) ]
Nile
[Tak, zajmowałam się kiedyś Janiceve wraz z koleżanką ; ) Poza tym- Witam serdecznie ]
OdpowiedzUsuńZoja
Już jako człowiek był zupełnie pozbawiony cierpliwości i zrozumienia dla naiwnych ludzi, więc przemianą w wampira przyjął z głęboko skrywaną radością, gdyż nigdy nie należał do osób wylewnych. Ludzka bezradność i głupota nadzwyczaj go irytowała, więc po prostu unikał miejsc, gdzie można byłoby spotkać chociażby jednego człowieka.
OdpowiedzUsuńMimo wszystko nawet wampir jest stworzeniem stadnym, choćby zapierał się przed uznaniem tej prawdy rękoma i nogami. Czasami nawet zupełnie antyspołeczny osobnik potrzebuje choćby chwili spędzonej w zatłoczony lokalu pełnym nikotynowego dymu zmieszanego z duszącym zapachem tanich perfum i ludzkiego potu.
Anthony wszedł do klubu powolnym, aczkolwiek stanowczym krokiem, nie zatrzymując wzroku na niczym ani na nikim dłużej niż parę tysięcznych sekundy. Po prostu nie dostrzegł jak do tej pory nic, co byłoby godne jego uwagi. Tak, uważał się za lepszego od tych wszystkich zdesperowanych do granic możliwości pseudo-alkoholików, którzy stanowili jedyną klientelę baru o tej porze. Normalni ludzie już dawno przecież skryli się w swoich bezpiecznych domach, żywiąc złudną nadzieję, że tam są bezpieczni.
Usiadł przy barze i zamówił setkę czystej, wodząc znudzonym spojrzeniem po twarzach ludzi, siedzących samotnie lub małymi grupkami przy barze.
On, w przeciwieństwie do reszty arystokratów, rzadko kiedy zapuszczał się do willy. Robił to, gdy był do tego zmuszony, kiedy to większość ludzi przyjęło sobie do serca, że jednak nie warto wchodzić do lasu, gdy kocha się swoje życie.
OdpowiedzUsuńTym razem nie wszedł ani do willi, ani nie buszował po lesie. Tym razem łaził po mieście, idąc za tropem zapachowym. Nie musiał długo czekać, by wreszcie dopaść swoją ofiarę. Widział ją bardzo dobrze. Szła niczego nieświadoma, że zaraz wyjdzie na spotkanie ze śmiercią. Ruszył truchtem, uważając by pazurami nie stukać o chodnik, wzdłuż płotu do mieszkania, gdzie przystanął człowiek. Zwiększył prędkość, by po chwili odbić się od ziemi, wprost do środka, łapami łapiąc swoją ofiarę i powalając ją na ziemię. Pazurami w tylnych łapach próbował zahamować na parkiecie, kiedy usłyszał, że ktoś się skrada. Musiał zostawić człowieka, by zaszyć się gdzieś w cieniu i podejrzeć, kto był na tyle odważny, by przeszkodzić mu w łowach.
-Życie Ci niemiłe, Jack?-wychrypiał, wychodząc po chwili z cienia, gdy zobaczył, że to tylko, a może aż strażnik.
[Tak dawno nie byłam na blogu z taką tematyką, że muszę się przyzwyczaić, więc przepraszam za jakość ;p]
Valid
Ciężki dzień? Przez moment siedział w ciszy, jak gdyby właśnie analizował dopiero co zadane mu pytanie. W końcu sformułowanie ciężki dzień można interpretować na miliony różnych sposobów. Co mogło męczyć bezrobotnego, wiecznie zajętego pochłanianiem nowych książek wampira? Chyba jedynie monotonia, która ostatnio tak brutalnie wdarła się w jego życie, bezczelnie mącąc szczęście dostatniego życia w Fanipal.
OdpowiedzUsuń- Tak, można tak powiedzieć – odpowiedział krótko, odbierając od barmana swój kieliszek i jednym ruchem opróżniającą jego zwartość.
Brak zajęć i monotonia sprzyjają alkoholizmowi. Skrzywił się delikatnie, kiedy tylko doszedł do tego wniosku, po czym nakazał na nowo napełnić kieliszek, by odegnać od siebie nieprzyjemne myśli.
Spojrzał uważnie na dziewczynę, a kąciki jego ust niemal niezauważalnie uniosły się ku górze, ujawniając nie do końca bestialskie usposobienie wampira. Cóż, najwyraźniej alkohol i całodniowa nuda wpłynęły pozytywnie na jego relacje z innymi ludźmi.
[Witam :) jeżeli mam zacząć to jednak potrzebuje pomocy w postaci jakiegoś pomysłu.:D]
OdpowiedzUsuńPrimrose
[W porządku :) Może być. Może wątek? ;) Zaczniesz :D *ładny uśmiech na zachętę*]
OdpowiedzUsuńDzień jeden z wielu. Gdy słońce górowało na niebie, w "Alchemiku" nie rejestrowano dużego ruchu. Nigdy. Dopiero gdy złote słońce ustępowało srebrnej łunie księżyca, bar zaczynał żyć...nie koniecznie dla śmiertelników.
OdpowiedzUsuńDziewczyna pracowała nawet w dzień. Ktoś w końcu musiał wycierać stoły i wypełniać pojemniki z przyprawami czy te na chusteczki. Pracowała szybko, sprawnie, jej długie nogi zgrabnie wywijały między stolikami, gdy w końcu podeszła do właściwego.
- Witaj Anna. - rzuciła z lekkim uśmiechem, który był nieodłącznym elementem jej pracy. - Masz na coś ochotę? - wyjęła notes przesuwając dyskretnie wzrokiem po ludziach w barze i po swoim szefie stojącym za barem. - Polecam nowy rodzaj drinka...numer siedem w menu. - mrugnęłam konspiracyjnie i udałam, że pokazuję jej drinka w karcie. - Mam coś dla ciebie. - szepnęłam.
[Dzińdobry (: ]
OdpowiedzUsuńZ uporem maniaka odwracała wzrok od zachodzącego słońca. Nie miała zamiaru patrzeć w stronę gasnących z każdą chwilą nadziei. Za wzrokiem, ignorującym ostatnie promienie słońca, krył się strach tak przeraźliwy, że momentami paraliżujący. Nienawidziła zachodów słońca, choć tak bardzo pragnęła by się przedłużały i trwały nieskończenie. Były one zapowiedzią nadchodzącego mroku, którego bała się jeszcze bardziej. I znów tkwiła jak w kropce, będąc wystraszoną i zgubioną istotą, a jednocześnie wdzięczną całym sercem za ochronę, jaką jej podarowano.
Podeszła ostrożnym krokiem do kobiety, starając się, z dużym powodzeniem, by można było w ciele blondynki ujrzeć dawny spokój i siłę. Miała lekko rozczochrane włosy, jakby niedawno wstała z łóżka, ale fakt faktem, że pod jej oczami zarysowały się lekkie cienie zmęczenia. Uśmiechnęła się blado, słysząc pytanie skierowane w jej stronę.
-Niedługo będę wracać. Chcę przedłużyć chwilę- odparła cicho, splatając ze sobą swoje dłonie.
][Ty piszesz wątek. Zaklepuję]
OdpowiedzUsuńWyciągnął odziane w rękawiczki dłonie przed siebie. Uśmiechał się delikatnie do siebie i cicho mamrotał kolejne zwrotki zapomnianej już przez wszystkich pieśni.
OdpowiedzUsuńZachowywał się tak, jakby znów zamknął się w swoim świecie.
Wsunął dwa palce w usta i zaśmiał się cicho, zlizując rdzawy smak czerwieni. Reszta małymi kropelkami spływała za mankiety koszuli z oznaczeniami wojskowymi. O ironio! Jak piękny był świat w Fanipal! Znacznie bardziej kolorowy, wolny od trosk zwykłego żołnierza, nie wymagający ciągłego zmęczenia i ograniczenia swojego snu do minimum.
Drugą dłoń wsunął w stygnącego już mężczyznę, po czym zaczął rysować różne wzorki na ławce, której siedział. Nogi same kołysały się w rytm pieśni. I przecież nikt nie musiał wiedzieć, że pod mundurowymi spodniami, można było znaleźć jaskrawe skarpetki. Bo kto niby zaglądał w takie miejsca.
Szkoda, że nie miał na tyle czasu, aby dopracować ostatnią ofiarę. Leżała taka bez życia. Bez jakiegokolwiek kunsztu. Bez zakłóceń. Może i nieco zmasakrowana i ohydna w swoim wyglądzie... Rzadko bywało, że aż Czterdzieści Cztery obrzydzały takie widoki. Rany zupełnie nierówne, nawet taktyka i wykonanie zawiodły. Westchnął cicho. Cóż zrobić jak ma się ataki agresji. Gdzie ją wypuszczać? A może składować i poczekać na odpowiedni czas? Bzdura.
Odchylił głowę w tył i skierował swój wzrok w księżyc. Ach, wszystko takie precyzyjne... I nawet przechodząca, samotna dziewczyna nie zwróciła jego uwagi.
Uśmiechnęła się nieco szerzej.
OdpowiedzUsuń- Zależy jaki rozmiar uznasz za duży, a jaki za mały. - pochyliła się bliżej niej i szepnęła do ucha nawet się nie odzywając Koperta, trzy listy...
Nakreśliła coś w notesie i włożyła go do gustownego fartuszka obwiązanego wokół bioder.
- Świetny wybór! Zamówienie będzie gotowe za nie więcej niż dwie minuty. - rzuciła i znów prześliznęła się miedzy ustawionymi dziś stolikami.
Dziwne, że "Alchemik" zdecydował się również na działalność w trakcie dnia...Dziś był jakiś wyjątek.
Podeszła do barmana - a jednocześnie swojego szefa - i poprosiła o pozycję numer siedem. Miała nadzieję, że dziś szef ma lepszy humor i jednak zamiast laski wanilii nie wrzuci do drinka cyjanku.
Westchnęła czekając. Penetrowała spojrzeniem każdy centymetr kwadratowy baru, zatrzymując się jedynie na Jack. Teraz uświadomiła sobie ten jeden szczegół...Nazwała ją po imieniu.
Powoli odciągnął oczy od wspaniałego księżyca i spojrzał na dziewczynę, a końcówka ogona przestała uderzać miękko o ziemię. Spojrzał na nieznajomą z nieukrywanym zaciekawieniem, lecz wciąż zupełnie lodowatym wzrokiem.
OdpowiedzUsuńOdwrócił się w stronę trupa i delikatnie się skrzywił. Jego widok naprawdę wzbudzał w nim niechęć. Szturchnął go nogą, a ten spadł z ławki. Nawet do zjedzenia się nie nada.
- Nie. Jest skalany - odezwał się w końcu, a brzmiało to zupełnie beznamiętnie.
Powoli przechodziła mu niechęć żywiona do reszty świata. Był tak strasznie niepoprawny...
- Podejdziesz?
Przyglądał się jej przez chwilę. Wydawała się taka niepewna i nieco niewinna. Przecież niemalże poprosił ją o podejście. A może miał naprawdę poprosić? Może właśnie popełnił błąd...
OdpowiedzUsuń- Zbędna. Jak każda przeszła i poprzednia. Uspokajająca.
Czasem jego spokój uznawano za przejaw zbliżającej się agresji, ale ona raczej się go nie bała, co było dość dziwne. Przecież zawsze mógł dostać szału, albo chociażby przez przypadek zrobić krzywdę...
Położył głowę na jej ramieniu, niemalże uderzając w zęby rogami, gdy układał się nieco wygodniej. Mało obchodziło go, jak zareaguje. Byleby nie doszło do bójki. Tych na jeden dzień miał dosyć.
Odetchnął cicho.
- Jestem Czterdzieści Cztery. Głupie, prawda?
Zaśmiał się bardzo cicho i przerwał natychmiast, pozwalając ciszy się panoszyć.
- Mam nadzieję, że niczym Cię nie uraziłem. Nie chciałem - dodał i przymknął oczy.
Pozory bywały mylne, ale gdy się dobrze przypatrzy, mogą być prawdziwe. Kto powiedział, że Czterdzieści Cztery właśnie w tym momencie jest właśnie tym prawdziwym. A może to w momencie gdy zabijał swoją ofiarę w swym szaleństwie, był zupełnie czysty? A ona? Czy okazując mu spokój i cierpliwość pokazywała prawdziwą naturę? W tym momencie było mu to obojętne. Wystarczyło, że siedziała tam i nie drżała ze strachu przed nim. Położył dłoń na wolnym ramieniu. Może i mówiła głupoty, jak do upośledzonego dziecka, ale nie chciał żeby odchodziła. Przypominała tamte czasy, gdy wszystko było kolorowe, wyraziste... Pamiętał plany i rysunki...
OdpowiedzUsuńZadrżał.
- Jestem Czterdzieści Cztery - powtórzył. Nie miał zamiaru zmieniać go. Nawet jeśli miałoby brzmieć najpiękniej na świecie. - Po co miałbym to zmieniać?
Czy istniało coś takiego jak dobra strona barykady?
Zapewne nie posunąłby się do takiej spoufałości, gdyby tylko czuł się znacznie lepiej. Co więcej. Jak wróci do normy, będzie mu na tyle głupio, że nie spojrzy dziewczynie w oczy. Ale jak na razie nie chciał nigdzie iść. Otworzył oczy, a jego usta znów zamilkły, a jedyne co cisnęło się na myśl to "nie idź", ale to było poniżej jego honoru. Zacisnął dłoń na jej ramieniu, po czym odsunął się od niej. Wbił swój wzrok w przelatującego motyla, zupełnie zapominając o reszcze otaczającego go świata. Jedynie lewa ręka wciąż tkwiła na swoim miejscu. Znów się uśmiechał.
OdpowiedzUsuńSara miała to szczęście (?), że nie musiała obawiać się o swoje życie, dopóki była posłuszna. Sama nie do końca wiedziała, czy można to nazwać szczęściem, ale jeśli już, to było ono na pewno w nieszczęściu. Mimo, że bardzo chciała, by było już jej wszystko jedno, to nie mogła oderwać się od ostatniej nitki, jaka mogła dawać jej chociaż pozory normalności. Doskonale wiedziała, co dzieje się po zmroku, w końcu na własne oczy widziała śmierć swojej rodziny, jednak Anthony kazał milczeć na ten temat.
OdpowiedzUsuńZa bardzo się bała, by mogło być jej wszystko jedno. Mimo, że czuła pewnego rodzaju ulgę, wywołaną perspektywą jako-takiego bezpieczeństwa, to wstrętne uczucie niepokoju wisiało jej za plecami jak Kostucha.
-Nie boisz się ciemności?- spytała, patrząc na jej twarz, która łapała ciepło. Sama trzymała swoją w półcieniu, jakby nie mogła zdecydować, czy właściwie kocha bezpieczny dzień, czy nienawidzi go, za zapowiedź nocy.
- Och, proszę się nie kłopotać od tego tu jestem. - uśmiechnęła się, ale posłusznie zanurkowała pod stół wraz z Jack. Zbierała szkło niespiesznie, udając że stara się zminimalizować zagrożenie skaleczeń.
OdpowiedzUsuń- Dokładnie dziesięć minut przed zajściem słońca przyjdź na tyły...podam ci ją własnoręcznie...nie mogę ryzykować. - szepnęła konspiracyjnie zbierając szkło do fartuszka. - Jak się bawisz? - zapytałam żartobliwie szturchając ją "niechcący" ramieniem.
Nie odwracał wzroku od motyla. Tak dawno ich nie widział... Nie zapominając też o skrzydłach! Takie wspaniałe i kolorowe!
OdpowiedzUsuńCzłowiek się nie liczył. Przecież można mu wyczyścić pamięć. Przecież wszystko się poukłada. Jakoś. Kiedyś. Ale zawsze.
Dziewczyna była strasznie niespokojna i tylko dlatego zwrócił na ną uwagę. Była z nim. To oznacza, że był za nią odpowiedzialny. A jej krzywda oznaczałaby tylko depresję i wyrzuty sumienia... Oraz złamanie kodeksu...
Przesunął dłoń niżej. Na nadgarstek.
- No to chodź. Trupa zwierzęta zjadły, rozumiesz?
Nie miał zamiaru dać jej tego sprzątać. Co innego lalki. Tak zwane humanoidy, żywe trupu. Ona powinna zajmować się ludźmi i propagandy.
Pociągnął ją w stronę willi.
- Masz jakieś życzenia?
Obojętne było mu jak to odbierze. Mogła zażyczyć sobie wielu rzeczy. Zapewne większość tego co by wymyśliła, mógłby spełnić. Bo niby co straciłby, tworząc różę, albo nawet i śmigłpwiec, ewentualnie szukając jej lepszej pracy. Może i musiałby to odespać, ale to nie zmieniało niczego.
OdpowiedzUsuń- Nie rozumiesz. Nikt nie pozbiera. Zwierzęta poszarpały. Przestroga dla ludu. - Wplątał wolną dłoń we włosy i westchnął cicho. - Chyba zaczynam cofać się w rozwoju. Mówię urywkami.
Ziewnął przeciągle, odsłaniając kły. Ludzie nazbyt szybko się męczyli. Odwrócił się do dziewczyny, którą w sumie ciągnął za sobą. Podciął nogiJack i podniósł na rękach. Tak było znacznie lepiej. Nieco szybciej i bez oporu.
- Zaraz się tym zajmę.
- Mówisz jakbyś pracowała w tym wszystkim kilka dni. Dobrze wiesz, że tak nie będzie. Wytłumaczenie "bo wyszedł po zmroku". Koniec sprawy.
OdpowiedzUsuńGdy zaczęła się szarpać, odstawił ją na ziemię. Chciała iść - niech idzie. Nie miał zamiaru jej powstrzymywać. Czy potrzebował jej w jakimkolwiek sensie żeby upierać się przy tym? Nie.
Niech sobie idzie.
- Byłaś zmęczona. Zareagowałem. Komu chciało by się tłuc po tym wszystkim gdziekolwiek. Chcesz, odprowadzę. Nie to nie. Tyle.
Kiwnęła jej tylko głową zabierając banknoty i przy ladzie wsadzając je do kasetki. Wzięła pył, który w tri miga posprzątał niedostrzegalne resztki szkła z podłogi. Uśmiechnęła się do szefa jak dobra pracownica i wróciła do roznoszenia zamówień.
OdpowiedzUsuńDokładnie dziesięć minut przed zachodem i dokładnie tyle samo przed "ożyciem" Alchemika, Summer wyszła na zaplecze pod pretekstem krótkiej przerwy na papierosa.
Za koszulką ukryła przesyłkę. Odpaliła fajkę zaciągając się dymem i czekając aż jej wcześniejsza klientka, zgłosi się po odbiór.
Niedawno zostało jej uświadomione, że nie tylko ludzie mogą być ofiarami, że tutaj śmierć może czekać każdego. A ona... ona była bezpieczna, dopóki była posłuszna. Powinna odczuwać ulgę, jednak niełatwo jest pozbyć się drzemiących wewnątrz lęków.
OdpowiedzUsuńRuszyła z nią we wskazanym kierunku. Z dnia na dzień zacierała się jej granica między dobrem i złem, która jeszcze przed miesiącem była tak wyraźna. Przyłapała się na tym, że nie może zdecydować czy coś jest zupełnie białe lub tylko czarne.
-Aż za bardzo. To paraliżuje. Ale... jednocześnie nie mogę odmówić posłuszeństwa, czy pomocy- westchnęła cicho. Miała dopiero siedemnaście lat, nic nie wiedziała o życiu, a właśnie próbowała wrazić coś niezmiernie skomplikowanego w swojej strukturze.
Nie był na tyle lekkomyślny i głodny, aby atakować byle kogo. Poza tym… gdzie zabawa w rzucaniu się na pierwszą lepszą, przemykającą ciemnymi ulicami miasta dziewczynę? Był zdecydowanie bardziej wybredny, a świadomość, że w obliczu głodu zawsze może pożywić się duszyczką ukrytą w swoim własnym mieszkaniu, pozwalała mu na zabawę, choć przecież od małego uczono go, że jedzeniem bawić się nie powinno. Wielu rzeczy nie powinno się robić, a jednak kusi, prawda?
OdpowiedzUsuńSłysząc jej słowa, pomału skierował wzrok na szklankę pełną bursztynowego płynu, po czym delikatnie skinął głową. On sam nie przepadał za szkocką, ale… Ocknął się dopiero po chwili, kiedy dotarły do niego dalsze słowa nieznajomej.
- Przedstawienie, powiadasz….? – powiedział cicho, patrząc na nią uważnie.
A więc i ona czekała. Pozostaje jednak pytanie – na co?
[witam ja po wątek/powiązanie pytam ;)]
OdpowiedzUsuń[Wybacz, że tak długo musiałaś czekać. Przyznaję się, że zapomniałam o tym odpisie.
OdpowiedzUsuńAch, jeszcze Cię nie ostrzegłam... Moja postać zwraca się zwykle do innych w liczbie mnogiej. Niech Cię to nie dziwi w trakcie wątkowania.]
Zastanowiła się chwilkę. Tak. Było takie coś, w czym straż mogłaby jej pomóc. Ale to miejsce zupełnie nie pasowało do takowej rozmowy.
-Mam kilka pytań związanych z miastem, ale to nie jest dobre miejsce do takiej rozmowy. Pozwalam wam, strażniczko, wybrać inne. Byle nie kręciło się w pobliżu dużo innych osób.
Victoria sama mogłaby coś wybrać, ale celowo poprosiła o to strażniczkę. Chciała sprawdzić, w jaki sposób myśli.
[Przepraszam za ilość tekstu.]
Willa, dla Zojki była miejscem niespecjalnie odbiegającym od tych, w których spędziła ostatnie dziesięć lat. Duża, bogata i nienaruszona przez czas, wydawała się być pomnikiem postawionym przeszłości, nie zaś przyszłości, która się w niej rodziła. Dom jej Pana był trochę podobny. Tak samo duży, jednakże jeszcze starszy i znacznie mniej przyjazny dla ludzi. Zawsze było jej w nim zimno, zawsze miała wrażenie, że nie jest sama.
OdpowiedzUsuńŚredniowieczne zamki mają przesiąknięte krwią ściany.
Willę zdążyła poznać. Poczuć, dlaczego też jej Pan, jak i inne istoty do niego podobne, lgnęły do tego miejsca. Sama posiadłość jej nie przerażała tak bardzo jak miasteczko. Pomyśleć, że i ona należała niegdyś do istot tak słabych, tak bezsilnych wobec wszystkiego. Ludzie byli w stanie manipulować środowiskiem. Oswajać zwierzęta, wprowadzać nowe gatunki roślin, a jednak... Jednak nie potrafili posiąść własnego umysłu, uspokoić go na tyle, by nie dać się manipulować i okłamywać.
-Zależy, kogo szukasz- uśmiechnęła się lekko, po czym zmierzyła ją wzrokiem, który należał do tych zaciekawionych, nie wścibskich, czy tez krytycznie oceniających.
Zoja
[czemu nie ... coś się zawsze wymyśli w dalszej części wydarzeń, bo nie chciałabym tu czegoś odgórnie narzucać - zacznę, ale z góry sorki za jakość. Próbuję poskładać swój brak weny, bo ostatnio przeżywa on kryzys..*wdycha* ]
OdpowiedzUsuńPadało gdy wychodziła z Willi i nie zamierzało przestać. Tego popołudnia wybrała sie do centrum by pouzupełniać zapasy, gdyż ostatnio zrobiła remanent. Z jej szaf ziała praktycznie teraz czystka. Ale nie robiło na niej różnicy. Nie miała sentymentów do rzeczy - równie często je zmieniała co i kupowała. Taka była. Nie lubiła jednostajności. Zmienność.
Ciąg istot przechodził obok niej. Nie zauważała ich, chyba że był to jej potencjalny posiłek. Uśmiechnęła sie na myśl o jej ostatnim. Był całkiem niezły ten młodzieniec. Była pełna.
Przechodziła właśnie przez kilka wąskich uliczek, gdy jakimś dziwnym sposobem usłyszała znajomy głos. W zasadzie to był krzyk. Żeński krzyk. Zmarszczyła czoło minimalnie zwalniając kroku i zaczęła nasłuchiwać z którego końca tego kwartału go wyłowiła.
Wyciągnęła sporawą kopertę z ukrycia rzucając niedopałek na ziemię przy dużym kontenerze.
OdpowiedzUsuń- Przykleić kokardę i ładnie zapakować, czy wolisz w stanie obecnym? - zażartowała. Nie miała powodów by być dla kobiety nieuprzejmą, a fakt że pracowały ze sobą już jakiś czas przeważał na korzyść ich dobrych relacji. - Od Samali, przyszła tu dwa dni wcześniej i zostawiła to tam gdzie zawsze. - poinformowała profesjonalnie wręczając kobiecie przesyłkę.
[spoko.. jakoś mnie tak naszło xD]
OdpowiedzUsuńBy jej się lepiej patrzyło, przeniosła się na dach. Skupiona, przeskakiwała z jednego dachu na drugi, zatrzymując sie na chwilę , by "wysłać" siatki do domu. Nie potrzebnie jej były w tej chwili, no i wolała mieć wolne ręce.
Kolejny krzyk. Zeskok na chodnik i po chwili była na miejscu odrywając napastnika od ledwie żywej.
- nie ładnie - odparła chłodno - ktoś tu sie tak bezpośrednio bawi.. bez zaproszenia.
- odwal sie suko.
Wyszczerzyła kły.
- no proszę, jakie to pyskate jest - zaczęła utyskiwać - no ale skoro tu jesteś - odgrodziła jego ofiarę.
- Kły, pazury, sztylety, krew, flaki i krzyki… - powtórzył za nią półgłosem. – Muszę przyznać, że brzmi całkiem nieźle i zapowiada się obiecująco.
OdpowiedzUsuńWprawdzie zazwyczaj nie chadzał na te zamknięte przedstawienia, które oficjalnie przeznaczone były jedynie dla ,,najważniejszych i najbardziej cenionych mieszkańców miasta’’. Tak, tak, słyszał o nich, ale jakoś nigdy nie miał okazji być widzem jednego z tych brutalnych, przepełnionych przemocą spektaklów. Musiał przyznać, że w słowa dziewczyny rozbudziły w nim czystą ciekawość.
- Skorzystam z propozycji – powiedział, kończąc pić swoją wódkę.
Nie zamówił kolejnego kieliszka. W końcu nie wypada chodzić nietrzeźwym na przedstawienia. Wtedy przecież mogłoby mu umknąć całkiem sporo szczegółów, tak istotnych dla całej fabuły.
[Sjęgniewa z reguły szwenda się po jakiś pustkowiach, najlepiej po łąkach, polach, lasach. czasem przejdzie się do miasta, na jakieś polowanie, może nawet z potrzeb towarzyskich. napadnie na kogoś, ewentualnie skoczy do baru na piwko. ale mi by się widziało, że po wyjściu z lokalu zaatakowałaby ją jakaś północnica (zgodnie z moją wizją południce po zmroku są bezsilne i ustępują wtedy miejsca królowym nocy). Jack w sumie mogłaby jej pomóc ;)]
OdpowiedzUsuńJuż dawno sie tak nie bawiła jak teraz. Czysta rozkosz dla ciała i umysłu. Zadała kilka ciosów w klatkę piersiowa, kilka celowała punkty. Sama też dostałą od noża, ale facet nie był az tak doświadczony za jakiego chciał by inni uważali. Trwało to już trochę, ale w pewnym momencie odwróciła wzrok i zdał cios. Dosyć blisko serca. Na całe szczęście. Rozzłoszczona swoja nieuwaga.. wybiła mu rękę, gdzie rozległ sie trzask łamanej kości. A potem przyszpiliła do przeciwległej ściany unieruchamiając mentalnie.
OdpowiedzUsuńDobrała sie do gardła, wyrwała serce w odwecie, które zgniotła. Z wampira pozostał popiołek.
Odwróciła sie w stronę zaatakowanej, ale poczuła, ze gość miał kolegę. Wobec tego złapała dziewczynę pod ramię..
Kiwnął głową na znak, że zrozumiał to wszystko. Zresztą. Co się dziwić. Był dziwny. Nie tylko pod względem wyglądu jak i zachowania. Bo kto widział mężczyznę o antylopich rogach, pazurach, kłach i ogonie, który raz po raz bezwiednie uderzał końcówką o ziemię. Jego rasa nawet nie została nazwana! Był typowym odmieńcem, którego trzeba było się wystrzegać. Żeby było jeszcze zabawniej, skalany chorobą wieku. Będąc Aryjczykiem.
OdpowiedzUsuńWestchnął cicho. Faktycznie. Gdyby to ona zachowywała się jak on przed chwilą, zapewne spotkałaby się z agresją. Ba! Bardzo możliwe, że pobiłby ją na miejscu i odszedł wściekły. Cóż. Wszystko zależało od jego humorku.
- To nic. Rozumiem. Tak mi się zdaje.
Wsunął dłonie w kieszenie, szukając miejsca na którym mógł zawiesić wzrok i nie patrzeć jej w twarz.
Mimo że sie trochę uraczyła, była zmachana. Nie czekała na rozwój sytuacji, więc szybko sie obie zmyły z pola widzenia. Przeniosła je kilka przecznic dalej, do parku. Przeszła jeszcze pare kroków, nim opuściła na ziemię dziewczynę.
OdpowiedzUsuńDopiero wtedy się jej uważniej przyjrzała.
- nic sie nie zmieniłaś... - oznajmiła wręcz radośnie w odpowiedzi. - wyglądasz jak wypluta. - zachichotała.
- Nie mam zastrzeżeń rudziku. - wyszczerzyła się szeroko do kobiety i mrugnęła porozumiewawczo. - Ja tu tylko pracuję i nigdy nie pijam...lubię życie...jeszcze. - poprawiła włosy opadające jej kaskadą na prawe ramię i podciągnęła spodenki. - Masz jakiś konkretny lokal na myśli? - uniosła brwi w oczekiwaniu na odpowiedź.
OdpowiedzUsuń[Witam. Szczerze mówiąc przed rozpoczęciem lubię ustalać powiązania, jednak nie robię tego na siłę. Jeśli nie da się wykombinować czegoś sensownego, wystarczy mi sam pomysł na rozegranie wątku :).]
OdpowiedzUsuńOwszem, lubił znęcać się nad własnymi ofiarami, choć nigdy nie przedłużał specjalnie ich cierpienia fizycznego. Był zwolennikiem raczej przemocy psychicznej, która przecież mogła wyrządzić zdecydowanie więcej krzywd. Poza tym… Jego skromnym zdaniem przemoc fizyczna w pewnym stopniu cofała ich do pierwotnych przodków, którzy byli zbyt głupi, by stosować psychologiczne gry na śmierć i życie ze swoimi ofiarami. Dochodziły również pewne doznania estetyczne. Co jest przyjemnego w brudzeniu sobie rąk krwią, kiedy można tego uniknąć?
OdpowiedzUsuńSkrzywił się nieco teatralnie, słysząc owe ‘panie’. Nie czuł się żadnym panem, już nie. Mógł być nim trzy wieku temu, kiedy posiadał wielki majątek i dwory, a nie teraz, kiedy w jego posiadaniu znajdowała się jedynie skromna kawalerka.
- Mam na imię Anthony – powiedział dziwnie bezbarwnym, ale tak bardzo pasującym do niego głosem. – Nie jestem żadnym panem.
Szedł pół kroku przed siebie, a wzrok utkwił gdzieś w oddali przed sobą. Nie patrzył na nią.
OdpowiedzUsuńCzuł się jak cholerny wieszcz epoki romantyzmu, co zaczynało go irytować. Bo co tak właściwie wiedział o wzniosłych uczuciach i kruchości swej duszy? Co wiedział o proroctwach i niespełnionej miłości? Tylko dumał co i raz jak idiota i zamykał się w sobie niby skrzywdzony przez świat. A to było jak użalanie się. Zupełnie żałosne jak on sam. Bo co niby takiego przeżył żeby móc o sobie mówić potępiony?
Zacisnął mocniej zęby i nieco potrwało zanim odpowiedział na jakiekolwiek pytanie i znalazł się w odpowiednim świecie. Rzeczywistym.
- Jestem poniekąd tym samym co ty. Ale nie do końca. Działam na skalę światową, wysyłany to tu, to tam.
- taa - zaśmiała się przycupnąwszy niedaleko - spotkanie po latach. Kupa czasu Jack. Przydałby ci sie lekarz. To rozcięcie na szyi... - zadrżała lekko - nie wygląda za dobrze. I nie wiem czy zmiana broni coś da.. Zatrudnij ochroniarza jednak - odcięła sie lekko - albo strażnika. - posłała całuska w jej stronę. - nie możemy tu zbyt długo zostać. Namierza nas.
OdpowiedzUsuńWłożyła ręce do kieszeni.
OdpowiedzUsuń- Nie odwiedzam ludzi w domach, to nie tyle przynosi pecha...co jest skrajnie nieodpowiedzialne ze strony gospodarza. - mrugnęłam do niej porozumiewawczo. - Może być "Zorka" - potwierdziła i poruszała butem po chodniku. - Spotkajmy się na miejscu...muszę jeszcze coś załatwić. - uśmiechnęła się lekko i odwróciła na pięcie, by zaraz zniknąć za jedną ze ścian "Alchemika".
- nie o to chodzi - przetoczyła oczami oblizując sie sugestywnie - smakowicie pachniesz. - nadal patrzyła to na rozcięcie, to krew na ręku. Zamrugała by sie wyrwać z odrętwienia i skierowała wzrok na twarz - urocza jak papier ścierni. Tak zestarzałam się trochę w latach. Dzięki za troskę. - odgryzła się - dasz rade wstać i iść? Bo to raczej nie miejsce na nasze zwyczajowe utarczki słowne - sama wstała i podtrzymała dziewczynę przy próbie ustania. Chwila się więc westchnęła. - gdzie mieszkasz? Przeniosę nas.
OdpowiedzUsuń[ups.. trochę tam w powyższym literówek było.. tam na końcu miało być: chwiała sie ale co tam ...]
OdpowiedzUsuńWestchnęła ciężko.
- pewnie jak to powiem to mi nie uwierzysz... martwię sie po prostu. A aż stara to tak bardzo jeszcze nie jestem. Jeśli nie masz nic przeciwko to ci to zatamuje na jakiś czas, ale i tak trzeba to opatrzyć. - dziwne.. zachowywała się jak nadopiekuńcza matka a nigdy nią nie była w istocie. Uśmiechnęła się kącikami ust a potem nadgryzła swój kciuk, rozmazała tę odrobinę na wskazującym i przyłożyła do jej rozcięcia. - nie ma sprawy kochana.. Jest ich tu trochę - przytaknęła - ale to jeszcze młodziki - wzruszyła ramionami zabierając rękę - kłopotliwy z ciebie człowieczek - oblizała palce, jakby miał na nich czekoladę [ja też chcę ^^]. Podciągnęła dziewczynę do pasa i ruszyły.
Zatrzymał się tuż obok alei, mając głowę wciąż skierowaną w przód. Tak jakby zupełnie go nie interesowało co też tam się dzieje. Jego umysł przepełniał spokój. Tak jakby zupełnie nic om nie groziło, a spacer przerwała im gromadka pełznących ślimaczków z kwiatkami na skorupkach.
OdpowiedzUsuńPowoli odwrócił się w stronę alei. Zupełnie nie ruszył go ten widok. Żadnego kunsztu w swej praktyce. Tacy zasługiwali w jego oczach tylko na śmierć. Bezsensowne bestie, zabijające po to by przeżyć. Żyć aby funkcjonować jedynie jako rozrośnięty przewód pokarmowy.
- Nie. To załatwię ja. I nie nazywaj go bestyjką. To uwłacza temu mianu, które także noszę na sobie. Zrozumieliśmy się? - powiedział zupełnie pustym głosem. Pozbawionym wszystkiego, czego mógł się pozbyć.
Huk przerwał mu wywód, który na dobrą sprawę skończył. Zdążył się tylko odwrócić. Ogromne cielsko przewróciło go na ziemię i kłapnęło centymetr od jego nosa.
Uśmiechnął się. Ból rozniósł się po jego ciele. Słodki ból...
Pazury stworzenia wbiły się w jego ramię, a ciężar połamał kilka żeber. A on nadal leżał na ziemi, śmiejąc się coraz głośniej, przybierając coraz bardziej dźwięku hieny. Zamknął oczy, kiedy bestia po raz kolejny nachyliła się nad nim, aby kłapnąć zębiskami, tym razem zaciskając się na jego szyi.
I tak właśnie się stało, ale zanim szczęka postanowiła sie na zawsze zamknąć, z głębi paszczy można było usłyszeć kolejną salwę śmiechu.
Stworzenie nagle zawyło i upadło na ziemię bez życia.
Kaszlnął i ułożył głowę na ziemi.
- Po wszystkim.
[tak to jest gdy się nagle dostaje weny i piszę zanim się potok słów skończy - wychodzą nam kwiatki xD]
OdpowiedzUsuńUdała, ze nie zauważyła jej miny i nawet sie nie odsunęła, gdy ta ją dotknęła, by sprawdzić czy sie dobrze aby czuje.
- nie jestem chora, tylko głodna.. Ty mnie kusisz, ale za bardzo lubię nasze rozmówki no i za nic w świecie nie mogłabym przegapić kolejnych, by sie tak po prostu na głodniaka rzucić i wypić - oznajmiła mimochodem - więc i tak sie polecam jako główny klient przy konsumpcji. Przy mnie ci nic nie grozi - dodała ze zwykła pewnością siebie - o tak taki tyciuni - pokazała palcami kilka milimetrów - o aż tyle - przetoczyła oczami. Przy dodatkowym bagażu musiała podwoić wysiłek. I tak jak zniknęły po kilku sekundach z jednego miejsca, tak przybyły w docelowe. Puściła ja i prawie wpadła na mur z cichym sykiem.
Kiwnął głową i przymknął oczy. Tak. Potrzebował tej chwilki spokoju. Nie tyle zmęczony walką, co gnębiącym Weltschmerz. Świt wydawał się taki spokojny, a on potrzebował tego. Trudno było to określić, ale chłonął wszystko wokół siebie i żałował, że nie znajdują się teraz w lesie. Z dala od ludzi, którzy powoli zaczęli wychodzić ze swoich domów do pracy, a ciepłe słońce ogrzewało jego ciało. I chciałoby się powiedzieć "Chwilo, trwaj wiecznie", ale jak zwykle odzywał się wtedy realizm, który wywoływał gęsią skórkę i przywoływał do porządku.
OdpowiedzUsuńUśmiechał się sam do siebie, a oddech stał się dość szybki. I niczego mu więcej nie było trzeba jak śmierci. Powolnej. Zupełnie świadomej i bolesnej. Tak bolesnej, że zaciskałby zęby, aby powstrzymać się od wycia. Niczego więcej.
Tylko dziewczyna wydawała się nazbyt zestresowana. I ten żart, który miał rozluźnić atmosferę, której napięcia nie czuł... Bardzo ciekawe.
- Chyba powinniśmy się już zbierać, prawda? Dzień tak bliski...
Westchnął cicho.
Właśnie...
Wyciągnął dłoń i machnął nią niemrawo. I może dziewczyna nie wyczuła różnicy, ale ludzie już nie widzieli tej całej gromady zwłok, ani jego cech specjalnych.
Ktoś nawet podszedł, zapytał czy czasem nie potrzebują pomocy. I z zatroskanym spojrzeniem przyglądał się ranom.
Zachichotała przy zamkniętych oczach, gdy wcisnęła głowę w murek, by odpocząć chwilę.
OdpowiedzUsuń- gadane to ty masz - potwierdziła cicho - przecież już nie raz i dwa nad nim stałaś. Powinnaś dostać Nobla za to - powiedziała poważnym tonem z nutka wesołości. Ale wcale nie było jej do śmiechu, gdy wyczuła, ze rana ciętą na boku znowu sie otworzyła. Zaklęła po swojemu cicho. Odwróciła sie twarzą do niej - czyżby...? Właśnie to widać... - przerwała wpatrując sie baczniej w jej oczy - tobie chyba kompletnie odbiło - burknęła lekko podirytowana, gdy ta rzuciła jej propozycję - nie proponuj mi krwi, gdy sama jesteś w nie najlepszym stanie.
Anthony dokładnie dbał o to, by Sara nie zobaczyła więcej niż jest w stanie udźwignąć. I była mu za to wdzięczna. Nie chciała z bezradnością obserwować czyjejś męki i nie móc pomóc. Już raz to przeżyła i nie miała zamiaru powtarzać. Dlatego chowała się w czterech ścianach jego mieszkanka po części z jego polecenia, po części z własnych chęci.
OdpowiedzUsuń"W tym mieście coraz więcej rzeczy nie jest przeznaczone dla twoich oczu, Saro" - huczało jej w głowie, choć przecież było wypowiedziane przez niego ze śmiertelnym spokojem. Spojrzała na nią uważnie, marszcząc lekko brwi i zastanawiając się nad odpowiedzią, która była przecież banalnie prosta.
-Wiem wystarczająco dużo, by nie chcieć ani być nieświadomą, ani wiedzieć więcej- odparła cicho, jak zwykle dość dyplomatycznie i bezpiecznie. Czy wolałaby umrzeć w męczarniach którejś nocy? Czy chciałaby zajrzeć do willi, gdzie rezydował sam Mrok? Na oba pytania odpowiedź brzmiała przecząco.
- Nie cwaniakuj mi tutaj - odpowiedziała - i uważaj jak ja ci zaraz pokarze moje dąsy - prychnęła - to ty tak twierdzisz. Ale tego wielkiego, nabitego guza z tyłu głowy to pewnie nie czujesz, co? Widzę przecież, że jesteś osłabiona. - teatralnie zatkała nos podchodząc z powrotem do dziewczyny - nie da sie ukryć tego fascynującego faktu, że jesteś smaczna - wzniosła do nieba oczy - albo gorzej .. - wzięła pod rękę - idziemy... albo sama cie tam dowlekę i nie będę przy tym delikatna. Zagoi sie w parę godzin.
OdpowiedzUsuńZamknął oczy, uśmiechając sie sam do siebie. Ogarnął go zupełny spokój, Tak jakby nic się nie wydarzyło.
OdpowiedzUsuńUmierał. Jak każdego cholernego dnia. Każdej nocy wraz ze swymi ofiarami. Umierał każdym razem, gdy jego dusza, zupełnie zapomniana już w głąb zabrana, cierpiała po raz kolejny. Tworząc swój własny świat. Z dala od tego co działo się wokół. I tam właśnie żył. Tam był szczęśliwy! Bez wojen i innych, z którymi musiałby sie użerać. Ale czy to było ważne? Przecież nie miał prawa mieć swojego zdania. Dawać się ponieść emocjom! Bo co po emocjach, wciąż zaślepiających umysł? Czego oczekiwać od zwiastuna zagłady!
Odetchnął z trudem, a przed jego oczyma pojawiły się sceny starego życia. Chowane w sercu tak głęboko, że nawet on sam miał trudność z opowieściami. I pielęgnował je w sobie... Pielęgnował, aby za nic nie zapomnieć. Aby wciąż rozbudzać żar w swoim starym, pokiereszowanym sercu! A zamiast tego przygasł i zamknął się w wirze swych wspomnień. I wątpił... Szczerze wątpił, że ktokolwiek go odnajdzie.
Ale czy chciał?
Czy chciał żeby ktokolwiek wdzierał się w jego świat? Żeby znów milczeli jak zaklęci, gdy powie im, iż poza Fanipal trzymają go w klatce? W sumie lubił, gdy to robili... A może po prostu się przyzwyczaił... Zresztą. Nie miał nic do powiedzenia.
"Chwilo, trwaj wiecznie" znów przesunęło się przez jego duszę, wywołując tym razem pustkę. Ciało zadrżało. Nie miał zamiaru nigdzie się ruszać. Po co do jej domu? Czy to miało sens? Czyż to nie był świetny moment na ostateczną śmierć?
Czuł jak krew napływa do jego ust z poniszczonych przez odłamki żeber organów, a oddech robił się coraz bardziej płytki. Coraz słabszy...
- rzeczywiście - warknęła oschle - ustać to owszem, ale widzę, że sie słaniasz. Lepiej dla ciebie, że nie znasz w pełni mego uporu - spochmurniała - a co do łamania to jak sie nie zamkniesz to coś ci złamię. Byś poczuła daleko idącą satysfakcję z zadawanego ci bólu. - spiorunowała ja - A teraz łaskawie powiedź mi, który to budynek na tej ulicy? Potem uiszczę zapłatę od ciebie Jack
OdpowiedzUsuń[Pomysł? To zależy. Jeśli dobrze zrozumiałam, Strażnicy to ci, którzy "bawią się" nocami kosztem ludzi? Bo jeśli tak, to mogłoby być, że Iridian którejś nocy zobaczyła za dużo...]
OdpowiedzUsuńUśmiechnęła się jeszcze, ale Jack tego nie widziała.
OdpowiedzUsuńPo załatwieniu swoich jak to określała "potrzeb" znalazła się przy jednym ze stolików w barze "Zorka". Poprawiła spodenki i wyciągnęła z ich kieszeni komórkę, wysłała szybkiego smsa i już spokojnie czekała na swoją towarzyszkę. Zamówiła sobie kieliszek tequili i raczyła się nim jedynie w małych łyczkach.
Po trzech minutach dołączyła do niej Jack.
[Owszem, jest realna :) Daniel sam nie jest bezbronną niemotą, ale z drugiej strony Herkules z niego też nie jest]
OdpowiedzUsuń[Przepraszam za opóźnienia, miałam nagły nawał obowiązków.]
OdpowiedzUsuńSpodziewała się wyboru biblioteki (na pewno znajdowało się najbliżej, a i Stormy lepiej je znała), ale to zaproponowane miejsce wcale nie było gorsze.
-Niech i tak będzie. W drogę tedy- odpowiedziała i ruszyła ze strażniczką.
***
Prawie nigdy nie gościła w Fantasamagorium- tym trudniej było jej się odnaleźć. Wszystkie te dziwne, nieznane stworzenia lub nieożywione dzieła, umieszczone w jeszcze dziwniejszym miejscu z plątaniną korytarzy, z pewnością nie jednego człowieka doprowadziłyby do obłędu. Ją często potrafiły zdezorientować, szczególnie te poruszające się przedmioty, które zmieniały położenie, gdy nie patrzyła. A trzeba podkreślić, że ceniła swoją zdolność do orientacji w terenie- tu ją traciła.
-Wyglądacie na taką, która lepiej zna to miejsce- stwierdziła jeszcze zanim Szary Robak otworzył im drzwi.- Prowadźcie więc.
[To jeszcze większa szansa na to, że ktoś niepowołany zobaczy to i owo. Zatem mogłoby być tak, że biedna Iridian stała się mimowolnym świadkiem i nie wiedziała, jak reagować i co robić, bo wrażliwość z pewnością nie pozwoliłaby jej na obojętność, ale właściwie nic nie mogłaby zrobić... Nie wiem, czy to ma jakiś sens i coś z tego wyjdzie?]
OdpowiedzUsuńPrzeszły jeszcze mały kawałek i były na miejscu. Pozwoliła Jack mówić za nie obie, ale gdy ten sie do niej odezwał:
OdpowiedzUsuń- to chyba nie czas na maniery. Imie mało istotne a teraz ważniejsze sprawy na głowie mamy - wskazała dziewczynę obok.
[Dzięki za zaczęcie.]
OdpowiedzUsuńW ciągu ostatnich dwóch minut Iridian zdążyła wycedzić przez zęby chyba wszystkie przekleństwa które znała. Krew ciężko poturbowanego mężczyzny oblepiała jej ręce i kolana coraz grubszą, krzepnącą warstwą. Ranny był właściwie w agonii, to, co poszarpało jego ciało, wyrywając okropne dziury, uszkodziło go tak bardzo, że raczej nie miał szans na przeżycie. Ale póki dawał znaki życia, należało zrobić wszystko, aby opóźnić nieuniknione.
Dziewczyna na chwilę cofnęła ręce, aby z leżących obok resztek ubrania mężczyzny zrobić kolejny opatrunek uciskowy, ranny natychmiast wykorzystał tę okazję, aby beznadziejnie rozpaczliwym ruchem oddalić się od niej. Zapewne, widząc metaliczną strukturę jej ciała, wziął ją za potwora, podobnego do tych, które tak go załatwiły. W bajeczki o wścikłym wilku Iridian już dawno nie wierzyła, nie wyobrażała sobie dzikiego zwierzęcia zdolnego do tak celowego i bezsensownego okrucieństwa.
Najpierw dziewczyna wyczuła zbliżającą się postać, potem dopiero uniosła głowę.
-Pomóż -poprosiła nieznajomą, która przyglądała się krwawej jatce. Nie wiedziała, czy tamta znalazła się na miejscu przypadkiem, czy, co było o dziwo jakoś bardziej prawdopodobne, przybyła tu w jakimś celu.
[Witam ;) Jeżeli chcesz może być to coś mniej zwykłego. Jak tylko przeczytałam Twoją kartę pomyślałam sobie, że Jack mogłaby się chcieć czegoś dowiedzieć jako strażniczka, a że Acce wie wszystko o wszystkich, to mogłaby udać się do niego ;) no i zawsze może przyjść po wiadomości do "Zorki" ^^ ]
OdpowiedzUsuńAccelerator
[Jestem chętna na obie propozycje, więc pisz - cogito.ergo.rekin@gmail.com :)]
OdpowiedzUsuńRobak
[Bardzo dziękuje ^^ ]
OdpowiedzUsuńPóźnymi porami lokal kłębił się od różnych stworzeń jak i zwykłych ludzi. Ci drudzy nie mieli pojęcia z kim właśnie pili kufel piwa, czy dzielili się informacjami o swoim nędznym życiu. Jednak teraz "Zorka" było praktycznie puste. Właśnie przez to Aleksjiej nudził się niemiłosiernie, wycierając szklanki dość czystą szmatką.
Podniósł wzrok słysząc otwierane drzwi i nie spuszczając spojrzenia z kobiety wziął kolejny kieliszek. Dokładnie go wycierał, co jak co ale dbano tutaj o schludność naczyń. Kiedy skończył odstawił kieliszek na miejsce, szmatkę przerzucił przez ramię, a na twarzy pojawił się niebezpieczny uśmiech. Ślamazarnym krokiem ruszył do klienta. Stanął tuż przed kobietą opierając dłonie na blacie.
-Czym mogę służyć? - spytał. W jego głosie nie było słychać żadnej uprzejmości, którą powinien posługiwać się barman.
Accelerator
[Mam jedno pytanko :) jaką walutą się posługujemy ^^]
OdpowiedzUsuńNie wiadomo czy można było powiedzieć, że ma się szczęśliwy dzień spotykając tego mężczyznę. Wszyscy raczej go unikali niźli przychodzili na spotkanie.
Nie musiał zapisywać, miał dobrą pamięć dlatego też, gdy tylko zaczęła mówić on sięgnął po pierwszą szklankę. Nie odrywając wzroku od kobiety nalał wody, a potem sięgnął po lód.
-Szkocką również z lodem? - spytał nieco zaintrygowany kolejnymi słowami. Znany był z tego, że wiedział wszystko o wszystkich, a gdy musiał zapominał dosłownie o wszystkim. Natomiast sam był zagadką nie do rozgryzienia. Postawił pierwszą szklankę przed nieznajomą. W dłoni trzymał już drugą,pochylił się i skrzyżował ręce na blacie. W oczach można było dostrzec ogniki, a zaraz na jego twarzy pojawił się diabelski uśmiech.
-Zależy jakie informacje potrzebujesz. - szepnął. Podniósł się do pionu słysząc skrzypnięcie drzwi. Zerknął na nowego gościa, nalał szkockiej i szybko zabrał się do kolejnego zamówienia. Wszystkie trzy szklanki stały już przed kobietą. Mrugnął do niej, tak szybko, że śmiało można rzec nie zrobił tego. Wiedział kim jest mężczyzna, dlatego też szybko nalał kufel piwa i postawił przed nim. Dwoma krokami wrócił do niej.
Accelerator
Zaciekawiona, skierowała wzrok w stronę jego nowej pracy. Nie miała pojęcia, co to może być.
OdpowiedzUsuń-Witam- zwróciła się do Szarego Robaka.- Za pozwoleniem, wybrałyśmy się tu, by zwiedzić pańską galerię.
Właściciel stał się jeszcze weselszy i jeszcze bardziej podekscytowany. Od razu wyraził zgodę i poprowadził kobiety w stronę kolejnego korytarza, gdzie postanowił je zostawić.
-Daję wam wolną rękę, drogie panie- powiedział.- Udajcie się tam, gdzie tylko chcecie.
I zniknął.
Iridian potrząsnęła głową.
OdpowiedzUsuń-Mnie rozszarpanie na sztuki zbytnio nie zaszkodzi -westchnęła. Coraz trudniej było jej uciskać rany mężczyzny dłońmi lepkimi od krwi. Przynajmniej ranny już się nie wyrywał, widocznie siły szybko go opuszczały. Może czuł, że koniec jest już bliski...
-Wiesz skąd zdobyć morfinę? -zwróciła się Iridian do nieznajomej. Zadając to pytanie, czuła się tak, jakby się poddawała. Rozsądek mówił jasno, że ten człowiek nie ma najmniejszych szans, upór chciał o niego walczyć.
-Do diabła, może chociaż porażenie nerwów czuciowych coś da...
Palce prawej dłoni podłożyła mu pod szyję, wymacała podstawę czaszki i tam skierowała małą cząstkę energii. Mężczyzna otworzył szeroko oczy z przerażenia, zaraz potem jego ciałem szarpnął skurcz. Przez krótką chwilę krew popłynęła szybciej. Nie wyglądało to dobrze, ale chyba przyniosło krótkotrwałą ulgę, bo mężczyzna uspokoił się i przymknął oczy.
-Ty wiesz, czyja to sprawka? -spytała dziewczyna z lekkim wyrzutem -Nie dam sobie wmówić, że to wilk. To było planowane, zamierzone okrucieństwo.
Popatrzyła przenikliwiej.
OdpowiedzUsuń- zawsze bywaja głodni - podsumowała cierpko. - zwłaszcza nówki.
Szybko droge przecięli, nim doszli do miejsca. Weszli na górę no i gdy tylko się znaleźli klapła na wskazanym miejscu. Z pewna doza nieufności przygladała się jego poczynania, ale skoro Jack mu ufała w jakiś sposób, to i ona moze minimalnie. Uśmiechnęła się szerzej.
- znając Jack.. zawsze znajdzie chętne towarzystwo dla siebie - rzuciła jej szybkie spojrzenie, by przenieść je na męźczyznę - czy w tym proponowaniu mi przekasek, masz pan na myśli także siebie? - zapytała rozbawiona.
-Widzę- przyznała Iridian, zagryzając wargę. Jakby na potwierdzenie, ranny znów otworzył oczy, tym razem spojrzał przed siebie nieprzytomnie, jakby już nic nie widział i znieruchomiał. Ręce, które wyciągnął do nieznajomych kobiet zamarły w połowie ruchu.
OdpowiedzUsuń-Koniec- powiedziała Iridian smutno i dłonią zamknęła mu oczy. Zaraz potem zacisnęła gniewnie usta.
-Może to będzie trudne, ale trzeba coś z tym zrobić. Jeśli wiesz, kto to jest i że to na pewno jedna osoba...
Na chwilę umilkła. Czego ona oczekiwała? Sprawiedliwości? Tutaj, w Fanipal, gdzie podobne wypadki zdarzały się zastraszająco często? Nie mogła siedzieć bezczynnie i obserwować kolejne zdarzenia. Może dało się żyć ze świadomością, że w lesie zalegają niedbale przysypane ziemią anonimowe szkielety, ale człowiek konający na jej rękach? Tego już nie mogła zostawić.
Uniosła brew
OdpowiedzUsuń- aż tak masz niskie o sobie mniemanie, panie? Kto wie ..że byś mi zasmakował - zachichotała. Głupia - złajała się w myślach - można to wręcz uznać za flirt - westchnęła w duchu - te urocze plastykowe woreczki, o których juz wspomniano sa okropne w smaku. Juz lepszy jest soczek pomidorowy - orzekła.
Słuchała go i jednocześnie lustrowała otoczenie.
- alez nic sie takowego nie stało. - usmiechnęła się mimochodem - w sumie czemu nie - mruknęła, wzięła woreczek do ręki, jednoczesnie zgadzajac sie na pomoc z jego strony.
Ather
Iridian rozłożyła ręce. Co miała powiedzieć? Że nigdy nie uczyła się walczyć? Że w jej prawdziwym świecie tego nie potrzebowała, a tu uczyła się innych przydatnych rzeczy?
OdpowiedzUsuń-Potrafię tyle ile natura dała -zdecydowała się na odpowiedź całkowicie zgodną z prawdą.
Wstała i uniosła prawą rękę, tę, która obecnie była bardziej metaliczna. Skoncentrowała się i spomiędzy plątaniny włókien wysunęła ponad dwudziestocentymetrowe ostrze. Dała kilka kroków do przodu, celując czubkiem ostrza w Jack, potem zatrzymała się, jakby zmieniła zdanie i zdematerializowała się. Cos jak wyładowanie elektryczne przemknęło w powietrzu i Iridian nagle pojawiła się za plecami tamtej, znów przybrała postać błyskawicy i przemieściła się kilka metrów dalej.
-Może to da się wykorzystać, może nie. Ewentualnie cząstki własnej energii mogę użyć jako broni, ale z tym muszę uważać.
Uniosła dłoń, pozwalając, aby pomiędzy palcami przeskoczyło jej kilka błękitnych iskier. Nie lubiła tego robić, za każdym razem bała się, że przekroczy granicę i rozpłynie się w nicość.